wtorek, 21 maja 2013

Małe kroki

Postanowiłam wcielić w życie metodę małych kroków. W celu większego zmobilizowania się do jej zastosowania zaczynam głośno o tym mówić: Podejmuję strategię małych kroków. Powiedziane, hawk! Na czy ona ma polegać? Na odwróceniu proporcji. Zamiast wkurzać się na samą siebie, że znów tego nie zrobiłam, że znów zawaliłam kolejny termin, że znów zmarnowałam czas, że znów nie mam siły... zamierzam cieszyć się z drobnych sukcesów. Udało mi się przespać noc - sukces, nieważne, że mimo tego dalej jestem zmęczona. Usiadłam przed komputerem i zrobiłam zaległe rzeczy do pracy - sukces, nieważne, że inne wciąż leżą odłogiem. Przestały mnie boleć biodra - sukces, nieważne, że zaczęły uda i kolana. Mam mniejsze mroczki przed oczami, czyżby bartonella ginęła? Tu akurat boję się obwieszczać sukces, bo boję się, że to jeszcze intensywnie wróci. 

Jutro jadę zrobić badanie na poziom limfocytów CD 57. Udało mi się namierzyć laboratorium niedaleko mojego miejsca zamieszkania, gdzie je robią. W przeciwnym razie znów musiałabym jechać do Warszawy. Koszt badania to 160 zł, wyniki - jeśli je odbiorę osobiście - będą za tydzień. Mam przyjechać na czczo i mieć ze sobą zgodne, bo pani nie będzie miała wydać. Już tydzień temu wiedziała, że nie będzie miała wydać ;-). Żeby było jeszcze śmieszniej musiałam iść do lekarza rodzinnego po skierowanie na "pełnopłatne i nierefundowane przez NFZ badanie". Gdzie tu logika? Nie mam pojęcia. A tak poza tym - dobrze sobie czasem oddać krew do badań, dawno nie byłam nakłuwana i jeszcze bym się odzwyczaiła. Kolejne kłucie już 4 czerwca. Jupi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz