niedziela, 13 maja 2018

Zmiany

Od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem, że w końcu coś napiszę, ale do tej pory mi to nie wychodziło. Dużo się dzieje i jakoś nie miałam głowy, a może serca, do pisania tutaj. No ale... czas to zmienić.

Ostatni post napisałam w lipcu, czyli już po remoncie, a jeszcze przed wczasami, które nam się wyjątkowo udały. Naprawdę robiliśmy niesamowite rzeczy. Niesamowite dla nas, bo przecież każdy ma swoje szaleństwa i swoje zajawki. Po pierwsze zaliczyliśmy kilka via-ferrart. Ze szczególnym sentymentem wspominam wejście na Ojstricę (Alpy Kamnicko-Sawińskie), Prisojnik drogą przez Prisojnikowe Okno i Krn (Alpy Julijskie). Była ekspozycja, mniejsze i większe ścianki do pokonania, a nawet spadające na nas kamienie (tego akurat nie polecam) - słowem same przyjemności ;-) . W dodatku w górach dopisała nam pogoda i tylko ostatniego dnia nie udało się wejść na Mojstranę, ale w zamian zobaczyliśmy piękny wodospad i byliśmy na słynnej Letalnicy, czyli mamuciej skoczni w Planicy. Rafting na Soczy też był bezbłędny, choć woda okropnie zimna i nawet pianka mi nie pomagała, no ale ja zmarzluchem jestem. A to, że woda była zimna wielokrotnie testowaliśmy, bo nasz przewodnik urozmaicał spływ raftem atrakcjami w stylu skoki do wody, stawanie na bokach raftu czy pływanie wpław z nurtem rzeki. Oczywiście wszystko w bezpiecznych i sprawdzonych miejscach. Podsumowując polecam wszystkim Słowenię - od wybrzeża (nad którym też spędziliśmy parę dni) po góry.

Po wczasach niestety ogarnął mnie wir pracy. Jesienią dużo się działo i miałam sporo zawodowych wyzwań. Niemniej jednak udało się parę razy wyskoczyć w góry - Tatry, Świętokrzyskie, Beskid Niski i Sudety. Ł. wymyślił nowy projekt - zdobywanie Korony Gór Polski, czyli 28 najwyższych szczytów w 28 polskich pasmach górskich. Z tego też względu jeździmy od jakiegoś czasu po Polsce południowej i kompletujemy kolejne szczyty. 

Zdrowotnie druga połowa 2017 roku przebiegała u mnie bez jakichkolwiek boreliozowo-bartonellowych problemów. W listopadzie byłam na dorocznym przeglądzie rozrusznika. Z nim też wszystko OK, a gdyby się zepsuł to mam rytm zastępczy 45 uderzeń na minutę (tak samodzielnie bije moje serce). W 2016 było 40, więc ucieszyła mnie ta wiadomość, choć moja kardiolog nie pała w tej materii entuzjazmem. Dla niej blok serca to blok serca i tyle.

A teraz najważniejsze... 24 grudnia 2017 roku dowiedzieliśmy się, że... jestem w ciąży. Zdrowotnie to był bardzo dobry moment na rozpoczęcie starań i bez jakichkolwiek problemów udało się :). Nawet się śmiałam, że moje uwielbienie do planowania i realizowania tych planów spełnia się w każdej sferze życia ;-). Pierwszy trymestr był koszmarny. Byłam wrakiem człowieka - niemalże jak podczas intensywnego leczenia boreliozy. Wracałam z pracy i popołudnia mijały mi na leżeniu i spaniu. Doprowadzało mnie to do frustracji. W dodatku klasycznie i stereotypowo wymiotowałam. Okropność. Wypieram to obecnie z pamięci, ale naprawdę nie były to miłe chwile. W dodatku przez małe plamienia wylądowałam na Duphastonie, czyli hormonach na podtrzymanie ciąży, których na szczęście już brać nie muszę. Mimo to nie byłabym sobą, gdybym potrafiła usiedzieć na tyłku. W związku z tym, że narty i góry (ku mojej wielkiej rozpaczy) odpadały, to pojechaliśmy w lutym nad morze - zawsze chciałam zobaczyć morze zimą. Tam o dziwo czułam się zdecydowanie lepiej. Może wpłynęły na to spacery po plaży i wdychanie - mam nadzieję - dużych pokładów jodu.

Główka i rączka widziana na USG

Oczywiście od razu umówiłam się też na wizytę do mojej odkleszczowej pani doktor. Przed zajściem w ciążę wiedzieliśmy, że prawdopodobnie będzie się ona wiązała z zażywaniem antybiotyku. Świadomi wad i zalet takiego rozwiązania, po konsultacji tej kwestii z ginekologiem, który prowadzi moją ciążę, zdecydowaliśmy się na bezpieczny dla dziecka antybiotyk - Zinat. Jego rola ma polegać na pomaganiu białym krwinkom zgromadzonym w łożysku w niedopuszczaniu do dziecka ewentualnych bakterii borelii (które mogę wciąż w sobie mieć, choć nie muszę). Antybiotyk biorę od ok. 12 tygodnia, czyli momentu wykształcenia się łożyska i nie odczuwam w związku z tym żadnych negatywnych konsekwencji. 
 
Obecnie zaczynam 6 miesiąc (25 tydzień). Jesteśmy już po drugich badaniach prenatalnych i jak na razie wszystko jest OK. Będziemy mieli syna i młody - co najważniejsze - rozwija się prawidłowo, a  jego serce bije prawidłowo, nie ma bloku. Planowana data porodu to 1 września. Obecnie rozstrzyga się kwestia cesarskiego cięcia, które być może będę mieć wykonywane.

Nóżka podczas drugiego prenatalnego. Generalnie młody nie bardzo chce pozować do zdjęć i odwraca się plecami, utrudniając badania.

W drugim trymestrze poczułam się o wiele lepiej. Nie jest to stan, jaki był przed ciążą, ale nie mogę narzekać. W kwietniu i na początku maja udało nam się nawet parę wycieczek w góry zrobić. Zdobyliśmy Ślężę, Waligórę, Szczeliniec Wielki, Skopiec, Skalnik i Chełmiec, a więc 6 sudeckich szczytów od 700 do 900 m.n.p.m. zaliczanych do Korony. Chciałabym jeszcze gdzieś na parę dni w czerwcu wyskoczyć, ale to już chyba bez górskich celów. Powoli musimy zacząć ogarniać wyprawkę dla dziecka, choć odkładamy to na czerwiec...

Trzymajcie proszę kciuki, żeby wszystko dalej tak dobrze się układało i żeby młody był zdrowy. Możecie też trzymać kciuki za mnie, żebym przeżyła trzeci trymestr, który pewnie będzie równie "urokliwy" jak pierwszy. Wbrew powszechnej opinii mam też nadzieję, że lato będzie chłodne, bo wiosenne upały mnie wykańczają, a co dopiero w lipcu czy w sierpniu.