poniedziałek, 25 stycznia 2016

Sprawy brzuszne

Od powrotu z wyjazdu sylwestrowo-noworocznego nigdzie z Ł. nie  wyskoczyliśmy (góry, narty, cokolwiek), nad czym moja dusza wiercipięty niezwykle ucierpiała ;-) . Za to udało nam się rozwieźć niemalże wszystkie weselne zaproszenia. W lutym rozpoczynamy nauki przedślubne i pewnie ogarniemy jeszcze kilka innych ważnych spraw. Jak sobie pomyślę, że zostały jeszcze cztery miesiące z hakiem, to trochę zaczynam się stresować.

Zdrowotnie za to miałam mały Sajgon ;-) . Na szczęście już jest dobrze. W poniedziałek tydzień temu dopadł mnie jakiś wirus. Ok. 15:00 zaczęłam się słabo czuć, o 19:00 po kolacji i po dawce leków znalazłam się w toalecie i wszystko zwymiotowałam. Potem miałam gorączkę (w moim wykonaniu 37,4; ale jak już kiedyś pisałam, gdy mam wyższą, to niemalże umieram), a na drugi dzień byłam bardzo osłabiona, nie miałam siły siedzieć przy stole. Lepiej poczułam się w środę po południu. W sobotę ten sam wirus dopadł Ł. W jego przypadku wyglądało to podobnie. Też miał gorączkę, ale znacznie wyższą 38,2, też wymiotował, też czuł się słabo.

To jednak nie był koniec dolegliwości żołądkowych. W piątek rozpoczęłam ziołową kurację na pasożyty. W tym celu wyposażyłam się w cały zestaw ziół - dwie nalewki, trzy rodzaje ziół do sporządzania naparów. Otrzymałam ścisłe instrukcje - jakie ilości, o jakiej porze. Bałam się tych ziół bardzo, bo dowiedziałam się, że różnie mogę zareagować. Na szczęście nie było aż tak źle. Dokuczały mi: bóle brzucha, twardy i wzdęty brzuch (bardzo), zmęczenie (szczególnie wieczorami), bóle mięśni ud. Dwie ostatnie dolegliwości były słabsze niż w okresie najgorszego samopoczucia podczas leczenia boreliozy i bartonelli, tak więc nie przeszkadzały mi aż tak bardzo. Za to ten brzuch to zupełnie inne sprawa. Nie mogłam nawet na nim leżeć, bo był tak wzdęty i tak bolał. W każdym razie - mam nadzieję, że kuracja pomoże. Teraz będę jeszcze przez tydzień piła zioła, a za miesiąc powtórzę całość.

Na leczenie pasożytów zdecydowałyśmy się z moją panią doktor przede wszystkim z tego względu, że od pół roku mam podwyższony EOS, a w styczniu był podwyższony nawet pięciokrotnie. Zobaczymy, jak będzie on wyglądał po ziołowej terapii.

Przy okazji leczenia pasożytów odkryłam fajny sklep zielarski koło mojego domu i tak trochę się przekonałam do tych wszystkich ziół. Nawet zakupiłam Ł. ziołową herbatkę na dolegliwości, z którymi się zmaga. 

Obecnie plan jest taki - wybijamy pasożyty, następnie wybijamy resztki bartonelli, potem tępimy grzyba i kończymy to wszystko. Kiedy? Nie wiem, ale czuję, że szybciej niż później. :) :) :)

środa, 6 stycznia 2016

Jest OK

Witajcie w Nowym Roku! Witajcie po dłuższej, choć niezamierzonej, przerwie. Najpierw miałam dużo pracy, potem były świątecznie przygotowania i wreszcie same Święta, a po Świętach pojechaliśmy na tydzień na Podhale, żeby wrócić i znów pracować. Dziś zrobiłam sobie, też niezamierzony, odpoczynek od pracy. W międzyczasie rozwozimy z Ł. weselne zaproszenia i w taki sposób ciągle coś się dzieje. Trochę zaczynam się stresować tym weselem. Zostało 5 miesięcy i sporo spraw "do ogarnięcia".

Przed Bożym Narodzeniem pojechaliśmy z Ł. na Pilsko. Śniegu było jak na lekarstwo, na dole 10 stopni na plusie, a na szczycie trochę wiało, ale i tak było super. Poprzednio na Pilsku byliśmy 4 marca 2013 roku (w warunkach prawdziwej zimy) i był to ostatni wyjazd przed rozpoczęciem kuracji ILADS, którą zaczęłam następnego dnia.


Widoki z Pilska

Obecnie czuję się naprawdę dobrze. Z objawów pozostały mi mroczki i czasem delikatne robaczki, które chodzą po moim ciele. Przeczytałam, że mroczki mogą być spowodowane przez pasożyty lub candidię, więc może to już nie jest efekt barto... 

Zamówiłam i otrzymałam zestaw ziół na lamblie. Moja lekarka podejrzewa, że mogę mieć ich nawrót (podwyższony EOS). Na następnej wizycie muszę ją dopytać o stosowanie tych ziół (to wcale nie jest takie proste i co więcej może mieć poważne skutki). Podczas trzydniowej kuracji raczej będę wyłączona z życia i raczej sporo czasu spędzę na toalecie (zioła mam połączyć z lekami przeczyszczającymi). Słowem będzie ciekawie... To chyba największe medyczne wzywanie na najbliższy czas.

Nowy Rok witaliśmy na Podhalu. Jeździliśmy na nartach, graliśmy w gry planszowe, a 30 grudnia wybraliśmy się w Tatry. Było strasznie zimno. Gdy startowaliśmy termometr wskazywał -10. Poszliśmy do Doliny Chochołowskiej, stamtąd na Iwaniacką Przełęcz, do Doliny Kościeliskiej, Smreczyńskiego Stawu i wróciliśmy do Chochołowskiej. Szlaki były oblodzone, dlatego nie wybraliśmy się wyżej. Pomimo mrozu i lodu i tak było super! Przeszliśmy ponad 20 km. Uwielbiam to!

Nad Smreczyńskim Stawem