piątek, 28 listopada 2014

Niezmienność

Od pewnego czasu za oknem pogoda jest niezmienna - szaro, buro i ponuro. U mnie też niezmiennie - choć nie wiem, czy odcienie szarości są adekwatne by opisać tę niezmienność. Moja niezmienność polega na rutynie łykania tabletek, która powoli znów zaczyna mnie irytować. Wiem, że jest mnóstwo ludzi, którzy mają się gorzej i nie powinnam narzekać, ale kurczę blade - mnie już się nie chce... Choć wiem, że muszę.

W środę urodziny obchodziła moja mama. Zjechała się rodzina i w trakcie urodzinowego spotkania siostra taty opowiedziała historię swojej koleżanki, która właściwie jest obecnie warzywem i która jak się okazało - zdecydowanie za późno - m.in. choruje na boreliozę, a właściwie neuroboreliozę. Nie wiem, czy pozostałe choroby, które ma są jej następstwem, czy jest to zbieg nieszczęśliwych okoliczności, ale nie jest z nią dobrze. Ta historia mnie zmroziła, chyba wolałabym jej nie usłyszeć. Automatycznie włączyło mi się myślenie, że równie dobrze, to mogłabym być ja... To ja mogłam być na granicy życia i śmierci... Ze zdenerwowania - jak zwykle zaczęłam drapać skórki.

Już dwa tygodnie biorę Levoxę do spółki z Rifampicyną. Jeszcze trochę je pobiorę, bo objawy wciąż nie zniknęły. Z najbardziej wkurzających - wciąż obecne mroczki przed oczami (niezmienność). Co jakiś czas bolą mnie kolano-uda. Najczęściej wtedy, kiedy jestem najbardziej zmęczona. Tak było na przykład wczoraj wieczorem. W takim stanie nie jestem zdolna do normalnej egzystencji. Mogę się jedynie położyć do łóżka i spać. Najlepiej na plecach, bo w każdej innej pozycji kolano-uda bolą mocniej.

A tak poza tym, to wielkimi krokami zbliża się sezon narciarski. Jak się wszystko dobrze ułoży, to może w przyszły weekend uda się gdzieś wyskoczyć i delikatnie sobie poszusować. Delikatnie, bo przecież Levoxa, ścięgna, bla, bla, bla. Mimo wszystko nie jestem masochistką i z odrobiną racjonalności podchodzę do tego, ile mogę wycisnąć ze swojego organizmu,

Oglądałam ostatnio reportaż o gościu, który z rozrusznikiem serca zdobył Koronę Ziemi. Już wcześniej o nim słyszałam, ale zobaczenie reportażu pozwoliło mi lepiej poczuć jego historię. I wiecie co - on się wspina! Ja się pytam - jakim cudem wspina się z rozrusznikiem? Jakim cudem wyciąga tę pieprzoną lewą rękę w górę, łapie chwyt i się podciąga? Dlaczego on może, a ja nie? Dlaczego mi zabroniono? 

niedziela, 23 listopada 2014

Zmasowany atak na bartonellę

Od poprzedniego posta minęły ponad dwa tygodnie. Nie wiem, kiedy to zleciało. Pod względem chorowania nie działo się nic szczególnego. Za to w moim życiu prywatnym - wydarzyło się wiele. Zmieniłam lokalizację. Słowem - ostatnie dni stały pod znakiem przeprowadzki. Jeszcze trochę pracy z tym związanej zostało, ale powoli, powoli wychodzę z zaległości w każdej innej sferze mojego życia.

Pod względem choroby - trwa obecnie zmasowany atak na bartonellę, bo równolegle biorę Rifampicynę i Levoxę. Na razie nie odczuwam żadnych dolegliwości związanych z tym drugim bakterio-killerem. Czyli - co bardzo ważne - nie bolą mnie ścięgna. Mam nadzieję, że taki stan rzeczy się utrzyma. Nie chciałabym sobie ich naderwać, uszkodzić i unieruchomić z powodu antybiotykoterapii.

Dłuży mi się to chorowanie. Na co dzień o tym nie myślę, ale czasami załącza się myślenie - ile jeszcze, skończmy to wszystko jak najszybciej. Wiem, że to nic nie da, ale po prostu niektóre rzeczy są silniejsze ode mnie.

Tak samo jak czasem silniejszy jest lęk przed tym, że ja to się jednak nie wyleczę... Że będę musiała brać dragi do końca życia. Że w związku z tym... Na razie nie napiszę tego mojego największego lęku... Zostawię go dla siebie...

środa, 5 listopada 2014

Chorobowa normalność

Ostatnio odnoszę wrażenie, że zapanowała u mnie chorobowa normalność. Co mam na myśli? Chodzi o to, że się tak jakoś uspokoiłam, psychicznie nie jest źle. Mam dwojakie podejrzenia odnośnie przyczyn tego uspokojenia. Podejrzenie pierwsze - uspokoiłam się, bo chyba jednak nie umrę tak szybko, leczę się dalej, jest nadzieja. Podejrzenie drugie - Rifampicyna już trochę podziałała i okiełznała bartonellę na tyle, że ta odczepiła się od mojej głowy i przestała w niej mieszać. Pewnie w każdym z tych podejrzeń jest ziarnko prawdy.
 
Tradycyjnie - fotki z ostatniej górskiej wyprawy. Tu Dolina Kościeliska - mój pierwszy raz w Dolinie po halnym z grudnia 2013 roku. Wywiera wrażenie, przejmujące wrażenie

Dolina Kościeliska, nieco dalej, nieco wyżej

Gdybym miała sama siebie teraz podsumować, to stwierdziłabym, że nie jest najgorzej. Zmniejszyła się częstotliwość występowania bólu głowy, poza tym chyba mam więcej sił do życia. Na pewno więcej niż miałam ich w październiku. Oczywiście wciąż daleko mi do ideału. Przykładowo wkurzają mnie te durne mroczki przed oczami. Zwłaszcza w sytuacji, gdy jestem w pracy, mówię coś i tu nagle cała seria mroczków, a ja nie umiem się skupić na tym, co mówię, bo skupiam się, że je widzę i chcę się ich pozbyć. Denerwujące są też bóle kolano-mięśni, ale w zasadzie od powrotu z Tatr nie były w szczególności intensywne.

W ten sposób sezon zimowy uznaję za otwarty, mimo że dziś termometr w moim samochodzie wskazał 20 stopni

Dla takich widoków warto żyć
 
Ciemniaku! Nadchodzimy!

Dziś otrzymałam bardzo dobrą wiadomość! Poziom witaminy D w moim organizmie jest... w NORMIE! Yeah! Norma waha się od 35 do 80, ja mam 47,5. Jupi! Borelioza i pasożyty lubią obniżać poziom tej witaminy, a ja mam go w normie! Ostatnie badanie w tym zakresie robiłam w maju i wtedy byłam na granicy normy. Jest progres! Keep on trying! Dostałam właśnie wiatru w żagle. Yeah!

Widoki z Ciemianka, Tatry słowackie, po prawej Krywań, który zdobyliśmy z Ł. w 2011 roku

Moje ulubione obiekty fotograficzne... słupki graniczne w górach ;-)
 
Ta witamina D zrobiła mi piękny prezent, bo jutro obchodzę swoje kolejne 18. urodziny i potrzebuję pozytywnych wzmocnień, żeby nie dać się myśleniu, że choroba odbiera mi młodość (nie pierwszej świeżości, ale wciąż młodość). Takie myślenie w kontekście kolejnego roku na tym ziemskim padole samo przychodzi do głowy...

Stefan oczywiście też był z nami. Tu na szczycie Skrajnego Soliska

Po słowackiej stornie Tatr śniegu mniej, za to turyści mają więcej fantazji - pierwszy bałwan w tym sezonie

Z medycznych planów na najbliższą przyszłość - w piątek wybieram się do lekarki rodzinnej po skierowanie na badanie krwi, które będę robić w przyszłym tygodniu, a w piątek 14 listopada kolejna odkleszczowa wizyta. Jak ten czas zasuwa... Od wizyty do wizyty mijają cztery tygodnie, a ja mam wrażenie, jakby to były cztery dni.