środa, 30 kwietnia 2014

Never ending story

Standardowo... Gdy sobie pewne sprawy w głowie poukładam, wyjdę z jednego dołka, zaraz wpadam w następny. Never ending story. :( :( :(

W telegraficznym skrócie - wydarzyło się to, czego się spodziewałam i choć próbowałam się mentalne do tego przygotować - zupełnie się nie udało. O co chodzi? O to, że byłam w piątek u lekarki i... i przez najbliższe pół roku (a może dłużej? nie wierzę już w jakiekolwiek terminy, żaden się nie sprawdził) będę leczyć lamblie. Dlaczego? Dlatego, że od zakończenia poprzedniej antypasożytowej kuracji wcale nie czuję się lepiej. Żeby jednocześnie nie pozwolić boreliozie się rozpanoszyć mam brać zastrzyki debecyliny, która to nie jest dostępna w Polsce i które to podobno cholernie bolą. Jeden zastrzyk na tydzień. Jakby ktoś wiedział, w jaki sposób można zakupić debecylinę - niech się proszę podzieli tą wiedzą. W sobotę kupiłam przez internet leki na lamblie, doszły wczoraj, od dziś je biorę - znów Prazykwantel i Nitazoxanide. Pierwszy rzut zakończy się pod koniec maja. Mam też kupić nalewkę ziołową Vernicadis - jakby ktoś miał jakieś sprawdzone drogi zakupu, to też chętnie przygarnę tę wiedzę.

Fakt, że znów jestem w samym środku chorobowego gówna dotarł do mnie z opóźnieniem. Opóźnienie było spowodowane tym, że w sobotę po południu pojechaliśmy z Ł. na wieś - do domku letniskowego moich rodziców. Wróciliśmy w poniedziałek wieczorem. Czas spędziliśmy odpoczywając, spacerując oraz grając w szachy i gry planszowe. Rewelacyjnie było tak nic nie musieć robić. Jedyny minus - trochę mi na tej wsi alergia dokuczała, ale w niedzielę zaczęłam brać Claritine, więc nie było aż tak bardzo źle. Niestety po wyjeździe szara rzeczywistość chorowania mnie przytłoczyła, dobiła, zmiażdżyła...

Bilans rozegranych partii: 5 do 5

Włączył mi się po raz kolejny bunt - na zasadzie pytania dlaczego. Dlaczego tyle tego? Dlaczego nie może być normalnie? Dlaczego mam tyle chorób, jedna byłaby trudna do zniesienia, a ja mam ich kilka. Na zasadzie pytania ile jeszcze. Na zasadzie pytania, czy są w ogóle jakieś szanse na to, że się kiedyś wyleczę? 

Straciłam mój niepoprawny optymizm. Mam nadzieję, że wkrótce wróci, ale obecnie nie mam na nic ochoty. Nie mam ochoty dalej z tym wszystkim walczyć. :( :( :(

wtorek, 22 kwietnia 2014

Zmęczenie

Ogarnęło mnie zmęczenie. Nie wiem, czy jest to kwestia wiosennego przesilenia, przemęczenia organizmu po ostatnich szaleństwach, czy też kwestia boreliozy lub lambliozy, a może wszystkiego naraz? Nic mi się nie chce, na nic nie mam ochoty. Wieczorami czuję się, jakbym przerzuciła tonę węgla, a w sumie niewiele robię, bo od piątku wrzuciłam na luz (zero pracy, jedynie domowo-rodzinno-świąteczne obowiązki wypełniały mi czas).

Mam jeszcze jedno podejrzenie (poza wymienionymi) przyczyn tego stanu rzeczy. Zastanawiam się, czy to nie jest efekt alergii. Teraz wszystko pyli, a mnie się włączył katar sienny i kichanie. W niedzielę przeżyłam intensywny atak alergii odzwierzęcej. Jestem uczulona na sierść i pióra, ale do tej pory jakoś tolerowałam psy. Za to koty doprowadzały mnie do łez, kataru, czerwonych i swędzących oczu. Tym razem taki stan wywołał pies. To była masakra. Przez godzinę od opuszczenia mieszkania, w którym pies przebywał dochodziłam do siebie z pomocą odczulającego wapna.

Poza zmęczeniem i alergią znów dokuczają mi kolana. Gdy mam je zgięte długo nie wytrzymuję, dlatego też siedzenie jest trudne i najlepiej czuję się leżąc. Znów też zaczęły mi "chrupać" stawy - przez pewien czas tego nie miałam, a zorientowałam się, że nie miałam, gdy ponownie zaczęłam trzeszczeć i z Ł. uznaliśmy, że rzeczywiście dawno tego nie było. W piątek kolejna odkleszczowa wizyta lekarska. Nie wiem, dlaczego, ale jakiś lekki niepokój to we mnie budzi. Niepokój na zasadzie - co dalej?

I jeszcze tak na koniec - uważajcie, kleszcze już atakują! Znam już dwa przypadki ukąszeń i to w centrach dużych miast, z zupełnie różnych części Polski. A w związku z tym, że kleszcze atakują atakuje również borelia, bartonella, babesia, chlamydia, mykoplazma i pewnie wiele innych bakterii, o istnieniu których nie mam pojęcia. Jakby tego było mało to jeszcze odkleszczowe zapalenie opon mózgowych można złapać. Chętni?

środa, 16 kwietnia 2014

Było-minęło

Tak więc no... Przeżyłam. Jeszcze tylko jutro cały dzień w pracy i Święta :) . Już prawie, prawie wyszłam z tych wszystkich dodatkowych aktywności, które były ponad moje siły. Teraz czas na względną stabilizację, a w okresie majówkowym, jak i w maju oraz w czerwcu będę miała trochę nauki... Dlatego koniec z byciem wszędzie - teraz liczy się zaniedbane zdrowie i nauka.

Czas od ostatniego postu dobrym nie był. W piątek miałam duży kryzys - przemęczenie materiału. Nawet nie chcę sięgać pamięcią do tego piątku, bo on naprawdę okropny był. Za to w niedzielę udało mi się trochę odpocząć i to w dodatku poza miastem, na świeżym powietrzu.

Dziś kończę Tynidazol. Czuję to, choć chyba łagodniej go przechodzę niż kiedyś. Czuję to przede wszystkim dlatego, że bolą mnie kolana. To nie jest fajne, bo już zdążyłam się odzwyczaić od tego bólu. Całe szczęście, że człowiek jest taką istotą, która nie pamięta bólu. Pamięta, że go coś bolało, pamięta, że mocno, ale samego bólu nie pamięta.

Poza kolanami odczuwam standardowy zestaw szumów, mroczków, problemów z pamięcią, błędy ortograficzne też wróciły (przed chwilą na przykład napisałam "świerzy", co woła o pomstę do nieba).

Na szczęście w tym tygodniu udało mi się uspokoić psychikę - ufff. Świat jakby trochę bardziej różowy jest. W każdym razie na pewno pozbył się odcieni szarości, których nabrał w ostatnim czasie.

Miałam dziś iść do rodzinnej lekarki po skierowanie na badanie krwi, ale w tym względzie ogarnęło mnie lenistwo. W dodatku aura nie nastrajała do wyjścia poza próg domu, stąd też postanowiłam to odłożyć na najbliższą przyszłość. Badanie muszę zrobić najpóźniej 24 kwietnia, bo w piątek 25 kwietnia jadę na kolejną wizytę do odkleszczowej pani doktor - po 6 tygodniach od poprzedniej. Jak ten czas zapieprza...

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Słowa to wiatr

Nie ogarniam ostatnio życia, ludzi i rzeczywistości. Po pierwsze dlatego, że za dużo na siebie wzięłam, a niestety nie jestem jeszcze wystarczająco silna, by tyle brać. Ł. stwierdził, że obecnie (w marcu i kwietniu) jest ze mną tak jak było w listopadzie (wtedy nie było za dobrze). Nawet nie zauważyłam, że tak jest, ale pewnie ma rację, bo patrzy na mnie z zewnątrz. W sumie to nie chodzi tylko o to, ile na siebie wzięłam, ale bardziej (moim zdaniem) o to jak ja do tego podchodzę w sensie psychicznym. Niestety zazwyczaj jestem perfekcjonistką i chcę dać z siebie 100%, co powoduje, że się wszystkim cholernie przejmuję i właśnie to przejmowanie mnie zżera. Dziś, żeby temu zaradzić zamówiłam sobie w Matrasie książkę pt. "Jak przestać się martwić i zacząć żyć", którą polecił mi Lordjim - dziękuję bardzo, mam nadzieję, że uda mi się wdrożyć w życie zawarte w niej rady. Jak tylko przyjdzie i gdy tylko minie ten tydzień (kolejny przepełniony różnymi zajęciami) zabieram się do czytania.

Niestety sprawdzają się czarne słowa mojej lekarki. Wypowiedziane już dawno temu, ale wcześniej nie bardzo chciałam w nie wierzyć. Na jednej z wizyt powiedziała mi, że ludzie niby ci współczują - choroby, sytuacji i tego całego bagna, ale na tym się kończy, bo za słowami nie idą czyny - nikt się tobą nie przejmuje i zlecają ci kolejne zadania, delegują obowiązki. Słowem większość ludzi to egoiści, którzy patrzą tylko na to, żeby im było jak najwygodniej. To jest bardzo smutne. Na tyle smutne, że jak zwykle (gdy to do mnie dotarło) się popłakałam i jak zwykle Ł. musiał te moje łzy ocierać. Tak sobie myślę, że on naprawdę biedny przy mnie jest i zastanawiam się, jakim cudem on to wszystko znosi.

Dziś zaczęłam antybiotyki. Powrót po dwóch miesiącach i od razu z grubej rury, bo zaczęłam od Tynidazolu, więc w weekend i po weekendzie pewnie będzie zabawnie.

I jeszcze tylko dokończę historię wujka - okazało się, że przeszedł ostry zawał (tak zostało to na szpitalnym wypisie określone). We wtorek dostał się do szpitala, w którym pracuje ten znajomy kardiolog. Od razu zrobili mu koronografię i wszczepili stent do aorty. Zatem stan wujka był poważny. On teraz powinien ten pierwszy szpital (który go odesłał do domu) pozwać, bo to nie może tak być, że takie rzeczy mają miejsce w cywilizowanym kraju i w rzeczywistości XXI wieku.