sobota, 19 listopada 2016

Długo mnie tu nie było...

Długo mnie tu nie było. Z różnych powodów. Po pierwsze żyję w wiecznym niedoczasie. Z roku na rok mam coraz więcej obowiązków i zadań do wykonania. Po drugie i chyba ważniejsze nie chciało mi się ani myśleć, ani tym bardziej pisać o chorowaniu.

W telegraficznym skrócie postaram się opisać, co się wydarzyło w tym czasie, gdy mnie tu nie było. Po pierwsze okazało się, że mam anemię. Anemię, która uwidaczniała się tylko na poziomie płytek krwi. Dopiero po badaniu na poziom ferratyny, czyli białka magazynującego żelazo, wyszło szydło z worka. Mój poziom ferratyny wynosił 3, norma jest od 10 do 190. Gdzieś wyczytałam, że by nie wypadały włosy należy mieć ją na poziomie 80. Nie wiem, ile teraz jest, ale na pewno więcej. Włosy przestał wypadać! Hurra!

W temacie żelaza - piję żelazo w preparacie Ferroplex - dwa razy dziennie lub raz - w zależności od zaleceń lekarki. Przestałam również pić kawę, a wypijałam jej naprawdę dużo. Od momentu odstawienia kawy jest o wiele, wiele lepiej. Choć oczywiście początki były trudne - miałam typowe objawy odstawienia środka, który uzależniał. Do tego piję sok z buraka - raz kupiłam w aptece, a teraz taki sok robi mi teściowa. 

Poza tym w sierpniu ze względu na złe wyniki krwi musiałam odstawić antybiotyki. We wrześniu wróciłam do Bactrimu, który od października biorę razem z ziołami. W listopadzie "dojadam" resztkę Moloxinu, który mam w domu. Być może to jest ostatni lub przedostatni miesiąc z abx. Potem w planie odgrzybianie i zioła, a potem koniec.

Nie jest idealnie, ale jest dobrze. Wciąż mam drobne objawy (mroczki i czasem wysypki), ale być może z powodu rozrusznika nie da się ich ca.łkowicie wyplewić. W każdym razie, gdy skończę z antybiotykami, to i tak zamierzam pić ziółka, a mam ich całkiem sporo - na bartonellę (trzy rodzaje), na węzły chłonne, na wątrobę, na śledzionę, na candidię. Tak więc Alleluja i do przodu! ;-)

sobota, 9 lipca 2016

Tym razem Bactrim

Ech. Tak to już jest, że raz na wozie, raz pod wozem. Myślałam, że już jest dobrze, że będzie tylko lepiej. No ale... Fakty są takie, że w połowie czerwca do Moloxinu i ziół dołączyłyśmy z moją odkleszczową panią doktor Bactrim. I się zaczęło. Temperatura ciała średnio 36,0. Węzły chłonne spuchnięte. Wysypki. Kłopoty ze skórą twarzy i dekoltu. Negatywne myśli, głównie wieczorem. Ból głowy, dwa razy nawet obudził mnie rano. Tradycyjne mroczki. Wypadające włosy

Zdążyłam już zapomnieć, że mogę to wszystko odczuwać i to w dodatku naraz. Zawsze powtarzałam, że ból fizyczny to nic, w porównaniu z tym psychicznym. A ostatnio moja barto na psychikę siadła mi solidnie. Nawet nie chciało mi się na bloga zaglądać. Dlaczego? Bo miałam wrażenie, że to jakieś never ending story. Że co chwilę piszę o pogorszeniach, o tym, że jest źle. A przecież już dawno powinno być dobrze. W każdym razie nie jest.

Miałam kiedyś znajomą, która okłamywała wszystkich wokół, że jest chora na raka. Wiele osób przejmowało się jej losem, ze mną włącznie. Chcieliśmy jakieś zbiórki pieniężne organizować, chcieliśmy jej pomóc. Mówiła, że ma raka płuc z przerzutami do żołądka i mózgu, stadium terminalne. Co jakiś czas następowały poprawy, a potem nawroty. W taki sposób parę lat ja i moi znajomi wierzyliśmy w tę jej bajkę. Piętnaście lat później, dziś, dziewczyna dalej żyje, ma męża i dziecko, o zgrozo - pracuje jako nauczyciel I-III (w życiu bym jej dziecka nie powierzyła). Dlaczego kłamała - nie mam pojęcia. Chyba była zakompleksiona, czuła się gorsza i chciała zwrócić na siebie uwagę. W każdym razie trauma po tym, jak odkryłam kłamstwo została mi do dziś. I dokonując autopsychoanalizy stwierdzam, że może też dlatego trudno mi po raz kolejny obwieszczać światu - jest gorzej niż było, wciąż nie udało mi się pokonać bartonelli, bla, bla, bla.

Z pozytywów - w końcu obcięłam włosy. Ostatnio obcinałam je w kwietniu zeszłego roku. Były zapuszczane do ślubu, potem jeszcze czekały na sesję plenerową, którą zrobiliśmy dopiero we wtorek, no i w środę pozbyłam się 15 cm włosów. Dobrze im to zrobi - są lżejsze, może będę troszkę mniej wypadać i poza tym nowa fryzura sprawia, że optycznie nabrały objętości. 

Tegoroczne lato zapowiada się bardzo pracowicie. Jak jeszcze nigdy. Mam nadzieję, że dam radę, a 30 lipca wyruszamy na wakacje. Tym razem znów Słowenia i po raz kolejny Chorwacja. Plany jak zwykle ambitne - górskie wycieczki (Jalovec, Alpy Kamnicko-Sawińskie, a w Chorwacji Vrh Dinare - ich najwyższy szczyt, oby się udało), zwiedzanie i ostatni tydzień plażowanie na Hvarze. Nie mogę się doczekać, byle do 30.

czwartek, 16 czerwca 2016

Biesy i Czady

Wesele, wesele i po weselu ;-) . W sumie to już powoli zaczynam o nim nie pamiętać ;-) . Muszę przyznać, że całkiem nam się ono udało i nawet pogoda była wymarzona. Dzięki za trzymane kciuki :) . Bałam się, że nie dam rady wytrzymać do rana, ale to są takie emocje, że gdy kładliśmy się spać o 7:00 rano, to nawet nie czułam jakiegoś wielkiego zmęczenia. 

We wtorek po weselu wyjechaliśmy na parę dni w Bieszczady - tak trochę w myśl zasady: "Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady!". Było super. Trzy dni chodziliśmy po górach. Pokonaliśmy ponad 50 km i niecałe 3 km pozytywnego przewyższenia. Pogoda była mieszana - słońce przez półtora dnia i drugie półtora w chmurach z ryzykiem deszczu, chociaż nas na szczęście nie zmoczyło. 

Po Bieszczadach pojechałam do stolycy (służbowo) i dopiero dziś spędziłam pierwszy dzień w pracy. Ten pierwszy dzień wystarczy mi za całe dwa tygodnie, bo się okazało, że do 30 czerwca mam całą masę spraw do zrobienia i zaczynam się zastanawiać, czy dam radę i czy to jest w ogóle możliwe :( . 

Na czas życiowego zamieszania odpuściłam zioła. Za bardzo nie miałam czasu ani możliwości parzenia ziółek. Wrócę do nich jutro, a w poniedziałek kolejna wizyta lekarska. Zobaczymy, jak się sprawy mają.

Kończę na dziś, odezwę się, gdy tylko ogarnę pracę :( . 

I na koniec parę landszafcików z raju :) . 











sobota, 28 maja 2016

Koci pazur czyni cuda



Zdrowotnie całkiem dobrze się trzymam. Nie uwierzycie, ale dzięki kociemu pazurowi, który biorę już półtora miesiąca poziom WBC wzrósł ze stanu poniżej normy do stanu w połowie normy. Zioła zrobiły to, czego leki chemiczne nie potrafiły w zasadzie od początku leczenia zdziałać. Yeah! Jak zobaczyłam te wyniki, to nie mogłam w nie uwierzyć, bo byłam przekonana, że białe krwinki znów będę miała na niskim poziomie – bałam się powtórki z maja i czerwca zeszłego roku. Tamto wydarzenie mocno utkwiło mi w głowie i teraz zawsze przy jakiejkolwiek zmianie leków czy przy wprowadzaniu ziół budzi się we mnie strach, że historia się powtórzy. Wierzcie mi, że w takim stanie połykanie kolejnej pigułki albo parzenie ziółek wymaga wielkiej siły woli, bo lęk doradza mi odwrotnie, bo lęk chce, żebym to wszystko rzuciła w cholerę.

Oczywiście zawsze znajdzie się jakiś minus, więc w przypadku mojej krwi minusem jest to, że jej wyniki mogą sugerować lekką anemię, co nawet nie byłoby takie dziwne. Problem polega na tym, że mam relatywnie dużo czerwonych krwinek (przy górnej granicy normy) i nie za bardzo mogę przyjmować żelazo. W przyszłym miesiące sprawdzę poziom żelaza i zobaczymy z lekarką, co z tym fantem zrobić.

Miałam krótką przerwę od ziół i abx, która wynikała z chęci drobnego szaleństwa - wieczór panieński czy coś ;-) . Drugą przerwę planuję na wesele. I w trakcie tej przerwy objawy zniknęły, no ale po powrocie znowu są, czyli wiadomo - leczyć się trzeba. Jak wielokrotnie powtarzałam - mam do przegrania życie i życie do wygrania, więc nie pozostaje mi nic innego, jak walczyć, co też lepiej bądź gorzej staram się robić. 

Alergia dzięki Claritine i wapnu już mi nie dokucza, EOS wrócił do normy. Postanowiłam zaryzykować i od dziś nie biorę więcej leków na nią - mam nadzieję, że to, co mnie uczula przestało już pylić. Pożyjemy, zobaczymy.

W minioną niedzielę pojechaliśmy z Ł. w góry - na Równicę i okolice. Pokonaliśmy niemalże 18 km i 800 metrów pozytywnego przewyższenia. Dystans i wysokość zdziwiła nas samych, bo byliśmy przekonani, że wybieramy łatwą wersję niedzielnej wycieczki. Zresztą wersji było kilka i co chwilę w trakcie marszu się zmieniały. To też spowodowało, że osiągnęliśmy taki rezultat. Dziś też mieliśmy jechać w góry - tym razem na Jałowiec, ale byłam bardzo zmęczona i o 5:00 zamiast wstawać poszliśmy dalej spać. Poza tym jestem burzowym cykorem. Już nie pierwszy raz zrezygnowałam z wyjazdu z obawy przed burzami, których potem nie było. Boję się ich odkąd w 2001 na obozie harcerskim przez megaburzę i trąbę powietrzną drzewa waliły nam się na głowy, a odkąd mam rozrusznik boję się ich podwójnie. Pioruny są teraz dla mnie jeszcze bardziej niebezpiecznie i w dodatku podobno moje urządzenie może je przyciągać. Żeby dzień jednak był aktywnym postanowiliśmy, że pojedziemy na rolki - oby tylko nie padało.

W ogóle trzymajcie za mnie kciuki za tydzień i trzymajcie też za to, żeby nie padało... Proszę :)

poniedziałek, 2 maja 2016

Alergia!

Długi weekend w moim wykonaniu to w połowie odpoczynek, a w połowie nadrabiane różnych zaległości, w tym też tych na blogu. Nie było mnie tu dość długo, bo raz, że nie miałam czasu, a dwa - nie miałam blogowego natchnienia. 

Ten miesiąc upłynął pod znakiem alergii. Czerwone oczy, katar sienny, swędzenie twarzy - to tak w wielkim skrócie. Biorę Loratadynę, piję wapno i dzięki temu jako tako funkcjonuję. Na szczęście pogoda i brak czasu nie sprzyjały aktywności na świeżym powietrzu, więc jakoś przeżyłam kwiecień. Wczoraj za to poszliśmy z Ł. na rolki i z oczu leciały mi alergiczne łzy, przedwczoraj natomiast wybraliśmy się na Turbacz (jupi!) i było to samo, a nawet chyba bardziej intensywnie. Mam nadzieję, że jeszcze z dwa tygodnie i wszystko wróci do normy.

Pierwsza w życiu wyprawa w Gorce

Poza alergią muszę przyznać, że ostatnio nie jest źle. Na początku kuracji ziołowo-antybiotykowej objawy bartonelli miałam wzmożone. Od jakichś dwóch tygodni (a zioła biorę już pięć) jest dobrze. Zostały tylko węzły chłonne i mroczki przed oczami, a to i tak mniej intensywne niż bywało wcześniej.

Widoki podczas zejścia, ach, mieć takie na co dzień... :)

Oczywiście to nie jest tak, że jest kolorowo. Alleluja i do przodu? Wcale nie. Przez ten miesiąc zdarzały mi się mniejsze i większe załamki, lęki i strach przed ziołami, a także obawa, że umrę - nie za kilka, kilkanaście czy może kilkadziesiąt lat, ale że umrę już teraz, dziś, jutro czy też w nocy.

<3 <3 <3

Przyznam szczerze, że strasznie trudno jest wykrzesać w sobie wiarę w sukces. Taką prawdziwą i głęboką, a nie udawaną przed światem. Wiem, że pozytywne myślenie to połowa sukcesu, ale też mam pełną świadomość tego, jak trudno jest myśleć pozytywnie. Chyba zakończę ten wątek, bo boję się, że znów się nakręcę. W każdym razie - wciąż się staram nie dopuszczać złych myśli do mojej głowy.

Owiecki :)

Tym, co poza pracą pochłania obecnie mój czas jest organizacja wesela. A to przymiarka sukni, a to spotkanie w restauracji, a to formalności kościelne, a to setki telefonów i zakupów internetowych. Sporo tego i sporo jeszcze mamy do zrobienia. Świetny sposób na nudę ;-) . Polecam każdemu z nadmiarem wolnego czasu.

Dlatego też składam publicznie obietnicę, że do wesela, które już 4 czerwca zaglądnę na bloga i napiszę, co u mnie słychać. Składam ją, by niejako zmusić się do wejścia i napisania ;-) .

poniedziałek, 28 marca 2016

Zioła

Zdrowotnie u mnie bez zmian. Włosy wypadają, węzły chłonne powiększone. Nihil novi. Dziadostwo jedno wielkie. Gówniana bakteria, która potrafi w życiu namieszać, wręcz potrafi wszystko przewrócić do góry nogami. Rzeczywiście, ma bardzo ładną nazwę. Rzeczywiście, trochę włoską jakby. Tylko pod tym niegroźnym nazewnictwem kryje się potwornie wredne cholerstwo. Kto się z nim mierzy, ten wie i rozumie to doskonale.

Jutro włączam nowe oręże do mojej walki. Zamówiłam zioła i w konsultacji z moją lekarką będę łączyć abx z ziołami właśnie. Zielarka poleciła mi również zamówienie olejków do zestawu ziół, ale poprzestanę tylko na ziołach. Parę lat temu pewnie nie wierzyłabym w ich skuteczność. Jak widać - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Poza tym mam namacalny efekt ich skuteczności w postaci skutecznej pasożytokuracji. Podzielę się z Wami na blogu refleksjami na temat ziół i bartonelli. 

Jutrzejszy ziołowy start wybrałam nie bez powodu. Raz, że w Święta wolałam nic nowego nie próbować; dwa, że za półtora tygodnia będę robiła badanie krwi i nie chciałam, żeby pomiędzy rozpoczęciem leczenia, a badaniem upłynęło za dużo czasu. Nie chciałam, bo chcę mieć pod kontrolą białe krwinki. Jeśli zaczęłyby spadać - musiałabym odpowiednio wcześnie przerwać zioła. Nauczona doświadczeniem Rifabutyny i Klarminu... czyli doświadczeniem mojego czerwcowego dramatycznie niskiego poziomu WBC.

I na koniec - jako, że Święta jeszcze trwają - życzę Wam wszystkim dużo, dużo zdrowia (nie tylko w te Święta).

piątek, 4 marca 2016

Dobrze-źle, dobrze-źle?

Jakoś tak nostalgiczno-refelksyjnie mi od paru dni. Może barto pokazuje siłę, może Moloxin, a może po prostu mam taki nastrój. Nie wiem, nie wnikam. Na pewno za dużo myślę. Żeby było śmieszniej to są skrajnie różne myśli - raz dobre, a raz złe. Raz się cieszę, a raz smucę. Myślę, że jest fajnie po to, by za chwilę pomyśleć, że jednak nie jest. 

Martwię się sprawami, które są mało istotne. Martwię też tymi bardziej istotnymi. Dla przykładu - przeraża mnie wizja zaciągnięcia w przyszłości kredytu hipotecznego, ale za chwilę sobie uświadamiam, że pieniądze są tak szalenie mało istotne, więc potem zamartwiam się zdrowiem. Jeśli nie moim, to zdrowiem moich bliskich.

W dodatku ogrom obowiązków i spraw do wykonania ostatnio mnie paraliżuje. Najchętniej uciekłabym na jakąś rajską wyspę i zapomniała o tym wszystkim. Albo "chociaż" wygrała w Lotto i założyła pensjonat w Zakopanym, gdzie w każdej chwili mogłabym uciec w góry.

Już prawie skończyłam terapię pasożytową. Teraz jedynie kończę zioła przygotowywane w postaci wywaru. Nalewki odeszły już w niepamięć. Mam nadzieję, że dzięki temu antybiotyk będzie lepiej działał i wybije to wredne cholerstwo, które chciałoby mnie zeżreć od środka. Mam tu na myśli barto oczywiście. 

Od jakiegoś czasu stosuję jajkową kurację na włosy. Znów wypadają... A za trzy miesiące ślub i chyba to w tym ich wypadaniu jest najgorsze. Będę łysa i brzydka w dniu, w którym każda kobieta chce wyglądać jak milion dolarów. Jajko + cytryna + nafta. Na razie efektów albo nie widać, albo są bardzo niewielkie, poza tym, że włosy są mięciutkie w dotyku. Stosuję też szampon przeciw wypadaniu oraz specjalne ampułki. Zmasowany atak podjęłam. Wiem, że w kontekście całości te wypadające włosy to drobnostka, ale one potrafią mnie doprowadzić do nerwów mocnych.

PS wiosno przybywaj!

wtorek, 16 lutego 2016

Nic się nie dzieje przypadkowo

T. Love - mój ulubiony polski zespół - w piosence "Bóg" śpiewa: "Nic się nie dzieje przypadkowo, chociaż tak często w to wątpiłem". OK, to oczywiście Muniek Staszczyk śpiewa, ale utwór ten jest dziełem całego zespołu. Zgadzam się całkowicie z tym stwierdzeniem. Nic się nie dzieje przypadkowo... Chociaż tak często w to wątpiłam...

Niby zbiegi okoliczności, niby przypadkowe zdarzenia. Jedna, druga, trzecia osoba, jedna, druga, trzecia rozmowa i w ten sposób jestem w miejscu, w którym jestem. Efekt - leczę się u lekarki, której w pełni ufam. Na tyle w pełni, że zastosowałam zioła na pasożyty, chociaż nie do końca byłam przekonana do ziół. I co? Zioła zadziałały. EOS% w styczniu wyniósł 19,200% (norma do 5,000%). EOS% w lutym wyniósł 5,300%. I to jeszcze nie koniec, bo w weekend znów zamierzam zrobić pasożytową kurację.

Nic się nie dzieje przypadkowo i w efekcie trzy osoby z mojego otoczenia też podjęły się leczenia. Mam nadzieję, że wszyscy odniesiemy sukces.

W sumie to nie narzekam, że miałam pasożyty. Po ich wyleczeniu nasiliły mi się bartonellowe objawy, które już zaniknęły. Wniosek - pasożyty blokowały skuteczność leczenia. Jako że na Moloxinie w lipcu i sierpniu czułam się fatalnie, nie wyobrażam sobie, jakbym się czułą, gdybym  nie miała pasożytów. Moloxin chyba by mnie dosłownie zwalił z nóg. Dzięki pasożytom raczenie się Moloxinem znoszę godniej. Choć oczywiście zdaję sobie z tego sprawę, że dłużej, a zatem drożej.

Enjoy!

poniedziałek, 8 lutego 2016

Tak mi się wydaje

Gdy wieje halny wzrasta liczba popełnianych samobójstw, a górale mawiają, że "ludzie wariują". Miniony weekend stał pod znakiem halnego, a moja niedziela była okropna. Być może to wina wiatru, być może niskiego ciśnienia, być może bartonelli, być może Moloxinu. Zamiast spać i się wyspać - obudziłam się o 7:20 z bólem głowy. Tabletka przeciwbólowa nie pomogła, a głowa przestała boleć dopiero po południu tylko po to, żeby znowu zacząć wieczorem. Do tego doszedł mój zły nastrój i przeogromna chęć, żeby sobie popłakać. Zresztą nawet teraz, gdy pomyślę o wieczorze, to oczy robią mi się szkliste.

Nie jestem lekarzem, pewne reakcje mojego organizmu mogę mylnie interpretować., ale tak mi się wydaje, że ostatnio sporo bartonellek we mnie ginie. Po kuracji pasożytowej (za dwa tygodnie mam zamiar ją powtórzyć) zaczęłam obserwować objawy, które już były przytłumione. Pasożyty skutecznie blokowały skuteczność leczenia. Czyli odczułam pieczenie w stopach, bolą mnie uda i kolana (to najbardziej i najczęściej), jestem rozdrażniona, wieczorem powiększa mi się węzeł chłonny na szyi i do tego ten wczorajszy ból głowy. 

Czasem nachodzą mnie takie myśli, ile mnie jest we mnie, a ile nie-mnie. Zastanawiam się, czy moje myśli, reakcje, słowa, które wypowiadam są tak naprawdę moje. Może wcale nie są, a może są tylko w połowie. Może dzielę je z nią - intruzem, prześladowczynią, problemem - bartonellą.

Chyba powinnam mieć zakaz myślenia...

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Sprawy brzuszne

Od powrotu z wyjazdu sylwestrowo-noworocznego nigdzie z Ł. nie  wyskoczyliśmy (góry, narty, cokolwiek), nad czym moja dusza wiercipięty niezwykle ucierpiała ;-) . Za to udało nam się rozwieźć niemalże wszystkie weselne zaproszenia. W lutym rozpoczynamy nauki przedślubne i pewnie ogarniemy jeszcze kilka innych ważnych spraw. Jak sobie pomyślę, że zostały jeszcze cztery miesiące z hakiem, to trochę zaczynam się stresować.

Zdrowotnie za to miałam mały Sajgon ;-) . Na szczęście już jest dobrze. W poniedziałek tydzień temu dopadł mnie jakiś wirus. Ok. 15:00 zaczęłam się słabo czuć, o 19:00 po kolacji i po dawce leków znalazłam się w toalecie i wszystko zwymiotowałam. Potem miałam gorączkę (w moim wykonaniu 37,4; ale jak już kiedyś pisałam, gdy mam wyższą, to niemalże umieram), a na drugi dzień byłam bardzo osłabiona, nie miałam siły siedzieć przy stole. Lepiej poczułam się w środę po południu. W sobotę ten sam wirus dopadł Ł. W jego przypadku wyglądało to podobnie. Też miał gorączkę, ale znacznie wyższą 38,2, też wymiotował, też czuł się słabo.

To jednak nie był koniec dolegliwości żołądkowych. W piątek rozpoczęłam ziołową kurację na pasożyty. W tym celu wyposażyłam się w cały zestaw ziół - dwie nalewki, trzy rodzaje ziół do sporządzania naparów. Otrzymałam ścisłe instrukcje - jakie ilości, o jakiej porze. Bałam się tych ziół bardzo, bo dowiedziałam się, że różnie mogę zareagować. Na szczęście nie było aż tak źle. Dokuczały mi: bóle brzucha, twardy i wzdęty brzuch (bardzo), zmęczenie (szczególnie wieczorami), bóle mięśni ud. Dwie ostatnie dolegliwości były słabsze niż w okresie najgorszego samopoczucia podczas leczenia boreliozy i bartonelli, tak więc nie przeszkadzały mi aż tak bardzo. Za to ten brzuch to zupełnie inne sprawa. Nie mogłam nawet na nim leżeć, bo był tak wzdęty i tak bolał. W każdym razie - mam nadzieję, że kuracja pomoże. Teraz będę jeszcze przez tydzień piła zioła, a za miesiąc powtórzę całość.

Na leczenie pasożytów zdecydowałyśmy się z moją panią doktor przede wszystkim z tego względu, że od pół roku mam podwyższony EOS, a w styczniu był podwyższony nawet pięciokrotnie. Zobaczymy, jak będzie on wyglądał po ziołowej terapii.

Przy okazji leczenia pasożytów odkryłam fajny sklep zielarski koło mojego domu i tak trochę się przekonałam do tych wszystkich ziół. Nawet zakupiłam Ł. ziołową herbatkę na dolegliwości, z którymi się zmaga. 

Obecnie plan jest taki - wybijamy pasożyty, następnie wybijamy resztki bartonelli, potem tępimy grzyba i kończymy to wszystko. Kiedy? Nie wiem, ale czuję, że szybciej niż później. :) :) :)

środa, 6 stycznia 2016

Jest OK

Witajcie w Nowym Roku! Witajcie po dłuższej, choć niezamierzonej, przerwie. Najpierw miałam dużo pracy, potem były świątecznie przygotowania i wreszcie same Święta, a po Świętach pojechaliśmy na tydzień na Podhale, żeby wrócić i znów pracować. Dziś zrobiłam sobie, też niezamierzony, odpoczynek od pracy. W międzyczasie rozwozimy z Ł. weselne zaproszenia i w taki sposób ciągle coś się dzieje. Trochę zaczynam się stresować tym weselem. Zostało 5 miesięcy i sporo spraw "do ogarnięcia".

Przed Bożym Narodzeniem pojechaliśmy z Ł. na Pilsko. Śniegu było jak na lekarstwo, na dole 10 stopni na plusie, a na szczycie trochę wiało, ale i tak było super. Poprzednio na Pilsku byliśmy 4 marca 2013 roku (w warunkach prawdziwej zimy) i był to ostatni wyjazd przed rozpoczęciem kuracji ILADS, którą zaczęłam następnego dnia.


Widoki z Pilska

Obecnie czuję się naprawdę dobrze. Z objawów pozostały mi mroczki i czasem delikatne robaczki, które chodzą po moim ciele. Przeczytałam, że mroczki mogą być spowodowane przez pasożyty lub candidię, więc może to już nie jest efekt barto... 

Zamówiłam i otrzymałam zestaw ziół na lamblie. Moja lekarka podejrzewa, że mogę mieć ich nawrót (podwyższony EOS). Na następnej wizycie muszę ją dopytać o stosowanie tych ziół (to wcale nie jest takie proste i co więcej może mieć poważne skutki). Podczas trzydniowej kuracji raczej będę wyłączona z życia i raczej sporo czasu spędzę na toalecie (zioła mam połączyć z lekami przeczyszczającymi). Słowem będzie ciekawie... To chyba największe medyczne wzywanie na najbliższy czas.

Nowy Rok witaliśmy na Podhalu. Jeździliśmy na nartach, graliśmy w gry planszowe, a 30 grudnia wybraliśmy się w Tatry. Było strasznie zimno. Gdy startowaliśmy termometr wskazywał -10. Poszliśmy do Doliny Chochołowskiej, stamtąd na Iwaniacką Przełęcz, do Doliny Kościeliskiej, Smreczyńskiego Stawu i wróciliśmy do Chochołowskiej. Szlaki były oblodzone, dlatego nie wybraliśmy się wyżej. Pomimo mrozu i lodu i tak było super! Przeszliśmy ponad 20 km. Uwielbiam to!

Nad Smreczyńskim Stawem