sobota, 30 maja 2015

Dwie alternatywy

Z Mycobutinem chyba nie jest fajnie. Wczoraj czułam się dramatycznie. Miałam wrażenie, że mam grypę. Bolało mnie każda część mojego ciała (w szczególności kolano-uda), było mi słabo i cały dzień chciało mi się płakać. Sama nie wiem, czy chciało mi się płakać dlatego, że się źle czułam, czy też dlatego, że psychicznie te złe samopoczucie mnie wykończyło. Niejako automatycznie włączyły mi się myśli, że nigdy się nie wyleczę. W dodatku znów zaczęłam się bać, że umrę. Na tyle mocno, że poważnie zastanawiałam się, czy brać kolejne tabletki Mycobutinu. Takie myśli w pierwszych miesiącach leczenia zawsze przychodziły nocą i trudno było się od nich odpędzić...

Zatem podsumowując - wczoraj miałam małą powtórkę z rozrywki. Błyskawicznie przypomniało mi się, jak to kiedyś było i ile wycierpiałam lecząc te cholerne bakterie. Kiedyś gdzieś przeczytałam, że ludzki mózg tak jest skonstruowany, że nie pamięta bólu. Jedyne, co pamiętamy, to fakt, że odczuwaliśmy ból - mniejszy bądź większy,  ale samego bólu nie. Zgadzam się z tym w 100%. Bo ja też nie pamiętałam, jak bolało, jak się wtedy czułam, pamiętałam jedynie, że było źle. Wczoraj te wspomnienia nabrały nowej mocy, po prostu stały się rzeczywistością.

Czując się fatalnie, położyłam się przed 23:00 i spałam aż do 9:00, było mi to bardzo potrzebne. Poza tym po przebudzeniu przeprowadziłam motywującą rozmowę z samą sobą. A mianowicie uzmysłowiłam sobie, że mam dwie alternatywy. Pierwsza to poddać się i cierpieć ból fizyczny i psychiczny. Alternatywa ta oznacza też, że w ciągu najbliższego miesiąca nie będę w stanie pracować, bo przy takim samopoczuciu, jak wczoraj jest to zwyczajnie niemożliwe. Druga z kolei to zaakceptować sytuację i codziennie motywować się do działania. 

Pewnie domyślacie się, którą opcję wybrałam. I w taki oto sposób po fatalnym wczoraj dziś było o niebo lepiej. Posprzątałam mieszkanie, byłam na rolkach i tylko wieczorem trochę zaczęło mi brakować energii.

Nawet jeśli poprawa samopoczucia nie jest zasługą mojego pozytywnego myślenia, tylko wynika z zupełnie innych przyczyn i tak wolę wierzyć w to, że to ja sama poprawiłam swój nastrój. Taka wiara dodaje mi sił do walki. Wiara w potęgę umysłu.

Poza tym ze standardowych bartonellowych objawów - kondycja mojej skóry nie jest najlepsza, pieką mnie stopy i wciąż mam mroczki. Zatem nihil novi.

środa, 27 maja 2015

Nowa kuracja tuż, tuż

Pod koniec tygodnia odbiorę Mycobutin. Wszystkim, którzy będą zmuszeni do "skorzystania" z tego leku polecam kupowanie bezpośrednio w Czechach. Kupując tam zaoszczędzę jakieś 220 zł w stosunku do tego, co bym zapłaciła w polskiej aptece, która sprowadza leki.

Przy Mycobutinie nie można spożywać alkoholu, a wybieramy się z Ł. na wesele jego kuzynki, więc będę musiała sobie zrobić kilkudniową przerwę w zażywaniu tego specyfiku.

Mam nadzieję, że nowa kuracja antybartonellowa będzie skuteczna, bo moja cierpliwość już dawno została wyczerpana i teraz chyba jadę na cierpliwości Ł.

Ostatnio bardzo się stresuję. To efekt pracy. Muszę wyluzować, bo zaczęło mnie kłuć serce i trochę więcej czasu zajmuje mi zasypianie. Choć tragedii jeszcze nie ma. Za to mroczki wciąż są. Wkurzają mnie one solidnie.

Na koniec retoryczne pytanie: ile jeszcze?

środa, 20 maja 2015

Nie przygotowałam się...

Pisałam ostatnio o mentalnych przygotowaniach na ewentualne złe wieści związane z wynikami Western Blota. Dziś żałuję, że takich przygotowań nie przeprowadziłam przed piątkową wizytą lekarską...

Ostatnie dni mogę podsumować krótko: raz na wozie, raz pod wozem. Obecnie znajduję się pod. Dostałam nowy zestaw leków na bartonellę. Klarmin - z tym było najmniej problemów, poszłam do apteki i mam. Mycobutin - lek, który nie jest dostępny w Polsce, ale za to można go dostać w Czechach. Opcje są dwie - zamówić przez polską aptekę, która go sprowadza (oczywiście za odpowiednią marżą) lub pojechać do Czech i kupić samodzielnie. Z przyczyn oszczędnościowych wybrałam opcję drugą. Za pierwszą zapłaciłabym 760 zł, druga wyniesie jakieś 500 zł. Zatem miesiąc leczenia według nowego protokołu będzie mnie kosztował co najmniej 1000 zł.

Do tych antybiotyków mam dołączyć zioła - Allicin (wyciąg z czosnku) i Clovanol (olejek goździkowy). I tu pojawia się największy problem - tego kurczę nigdzie nie ma. Allicin jest na amerykańskim iHerbie, więc chyba będę musiała skorzystać z tego źródła, choć nigdy tam nie kupowałam. Natomiast Clovanolu w ogóle nie znalazłam. Udało mi się jedynie znaleźć w jednym sklepie preparat pod nazwą Olejek goździkowy, ale nie mam pewności, że jest to to samo. Czy ktoś wie, gdzie mogę to kupić? Będę wdzięczna za pomoc.

Zamawianie ziół wpędziło mnie w fatalny nastrój. Nie rozumiem tego, chyba mam zbyt ograniczony umysł. Nie rozumiem, dlaczego mam tak duże problemy z kupnem medykamentów w XXI wieku, w gospodarce wolnorynkowej i w globalizującym się świecie. Czuję się bezradna i zagubiona. Nie cierpię takich momentów w leczeniu, kiedy napotykam mur, którego przebicie graniczy z cudem.

Ostatnio mam spadek formy. Nie wiem, czy przyczyną jest to, że zmieniłam Biseptol na Klarmin i ten drugi obecnie daje mi popalić, czy po prostu biomet jest kiepski. Może jedno i drugie. W każdym razie jestem bardzo nerwowa. Przejmuję się wszystkim i wszystkimi, łącznie z tym, co ktoś o mnie myśli lub nie. Do tego w pracy też parę spraw mnie zdenerwowało. Muszę znaleźć jakąś receptę na pozytywne myślenie, bo oszaleję...

poniedziałek, 11 maja 2015

Najlepiej na świecie!

Najlepiej na świecie! Odebrałam wyniki badania Western Blot na boreliozę w klasach IgM i IgG. Zarówno w pierwszej, jak i w drugiej - 0 punktów, wynik ujemny! Hurrra!

Badanie robiłam w Diagnostyce (ogólnopolska sieciówka) - polecam ze względu na cenę, gdyż za całość zapłaciłam 204 zł (4 zł pobranie materiału). Na wyniki czekałam niecały tydzień. Dziś przedzwoniłam zapytać, czy już są i były. Pojechałam je odebrać i w drodze czułam stres, jak przed egzaminami na studiach albo innymi ważnymi wydarzeniami w moim życiu - taki ucisk w żołądku. Gdy wysiadłam z auta, to dodatkowo trzęsły mi się ręce. Byłam bardzo, bardzo zdenerwowana. Odebrałam wyniki, wsiadłam z powrotem do samochodu i dopiero wtedy zaczęłam czytać. Z radości prawie, że się popłakałam... :)

0 punktów - tego naprawdę się nie spodziewałam. Wcześniej w głowie pisałam scenariusze, co zrobić, żeby się nie załamać, gdy po raz kolejny zobaczę pozytywny wynik i gdy po raz kolejny okaże się, że odniosłam porażkę w leczeniu. Jak znaleźć motywację, by walczyć dalej. Na szczęście te strategie okazały się bezużyteczne. Lepiej być nie może!

Ponad dwa lata temu, gdy ten koszmar się zaczynał, Western Blot wyszedł mi ujemny w klasie IgM i graniczny w klasie IgG. Przez tysiące tabletek, ponad 100 wlewów Biotraksonu, niezliczone łzy, które wypłakałam, godziny leżenia i gapienia się w sufit z bezsilności i bólu, nieprzespane noce i wszystkie inne oblicza tego horroru (a oblicz tych było co niemiara, czego relacją jest ten blog) udało mi się zneutralizować jedną panią B. Adios borrelio!

Ten sukces daje mi podwójną motywację do walki z bartonellą. Na nowo zaczęło mi się chcieć, choć przyznam szczerze, że z tym niedawno było kiepsko. W ciągu paru godzin od tej dobrej wiadomości powróciło moje pozytywne myślenie. Zatem teraz ze zwielokrotnioną siłą (i wiarą w potęgę umysłu) uderzam w drugą B. Trzymajcie kciuki, wysyłajcie pozytywną energię, w końcu musi mi się udać z tym skończyć.

PS przepraszam za ostatnie zaniedbanie bloga. Dużo (na szczęście dobrego) dzieje się w moim życiu prywatnym i zawodowym. Słowem - jestem na fali wznoszącej, nareszcie! Wam też tego życzę. :)