sobota, 23 sierpnia 2014

Komu w drogę...

Za parę godzin wyjeżdżamy! Prawdziwe wakacje po roku pełnym pracy i chorobowych zmagań czas zacząć! Jeden jedyny minus jest taki, że się trochę przeziębiłam i w ten oto sposób jadę do tej mojej Chorwacji z lekkim katarem i odczuciem przemęczenia. Choć to ostatnie wynika raczej z przedwyjazdowych przygotowań. Dobrze, że na urlop jadę - obiektywnie stwierdzam, że zasłużyłam i należy mi się!

Wczoraj byłam jeszcze na odkleszczowej wizycie (wszystko w biegu). I wiecie co? Dostałam leki na lamblie (Tynidazol...) na najbliższy miesiąc, potem kroplówki z Biotraksonem, odgrzybianie i jak wszystko dobrze pójdzie, to przed końcem roku zakończę przygodę z antybiotykami. Ha! Da się? Da się! :)

Tylko ten Tynidazol nie ucieszył mnie zbytnio. To dlatego, że automatycznie załącza mi się tynidazolowy strach. Boję się, że się będę gorzej czuć, a na ten wyjazd mamy z Ł. bardzo ambitne plany. Przy Tynidazolu nie powinno się również spożywać alkoholu, ale z tym nie mam problemu. Na pewno nie takiego, jak z lękiem o samopoczucie.

OK, zbieram się, bo komu w drogę temu czas! Adios! :)

wtorek, 19 sierpnia 2014

Półmetek

Moje wakacje są właśnie na półmetku. W nocy z niedzieli na poniedziałek wróciłam do domu. O 10:00 byłam już w podróży na Podhale, gdzie obecnie przebywam, gdzie prowadzę zajęcia dla młodzieży, gdzie pracuję. Czas nadrobić chociaż część zaległości, które sobie narobiłam podczas pobytu na Warmii.

Keja o zachodzie słońca

Wyjazd na Warmię pod względem zdrowotnym zaliczam do udanych. Słowem - dałam radę. Czułam się o niebo lepiej niż rok temu podczas wyjazdu z tymi samymi dzieciakami do Chorwacji. Nie był to jeszcze stan idealny, ale dało się żyć i to jest najważniejsze. Adios boreliozo!

We wschodach i zachodach słońca tkwi jakaś magiczna moc :)

Jedynym minusem tych moich wyjazdowych szaleństw było i jest to, że nie mam możliwości przestrzegania reguł antybiotykowej diety. Oznacza to, że candidia pewnie sobie poszalała w moim organizmie i podczas piątkowej odkleszczowej wizyty będę musiała o tym fakcie poinformować panią doktor.

W takich momentach przypomina mi się "Przypowieść o maku" Czesława Miłosza i człowiek staje się trochę bardziej uduchowiony

Ostatnio gdy rozmawiam z ludźmi często słyszę, że rok czy półtora roku temu wyglądałam fatalnie, słaniałam się na nogach i generalnie nie było ze mną najlepiej. Doskonale zdawałam sobie wówczas sprawę z tego, jak się czuję, ale nie miałam świadomości, że tak to było po mnie widać i że teraz wyglądam o wiele lepiej. No i jestem przeszczęśliwa, że mam to już za sobą. Nie chciałabym tego piekła przeżywać na nowo.

Wszystkiego trzeba w życiu spróbować - i choć żeglowanie nie stanie się moją pasją, to i tak fajnie było łapać wiatr w żagle :)

Podczas pobytu na Warmii dobitnie zrozumiałam, że muszę dbać o to, by zapewnić sobie co najmniej 7 godzin snu. Po nieprzespanej nocy, a takie zdarzyły mi się na początku i pod koniec wyjazdu czułam się, jakby ktoś wyłączył mi baterie, a że jechałam tam organizować wakacje dzieciakom - nie mogłam sobie na to pozwolić.

Gdańsk i Hel również udało mi się odwiedzić :)

Do tego typu wyjazdów podchodzę trochę jak do misji. Pochłaniają mnie one na tyle, że często kosztem samej siebie działam na rzecz innych. To nie bardzo podoba się Ł., który w takich sytuacjach staje się moim głosem rozsądku. Był nim również wtedy, gdy w natłoku emocji, wrażeń i zajęć zapominałam o tym, żeby wziąć wszystkie leki (doba jest zdecydowanie za krótka na to, żeby sięgać po tabletkę ;-) ). Wówczas zawsze słyszałam: "Chcesz się leczyć do końca roku czy też przez kolejne kilka lat?". Słodka jest ta jego troska, choć powoduje również wyrzuty sumienia i to już mi się mniej podoba.

Był i Stefan. Tu płynie Kanałem Elbląskim na silniku i przy opuszczonych żaglach

Poczułam bezcelowość mojej boreliozowej krucjaty :( . Wyniknęła ona z tego, że podczas pobytu na Warmii (stolicy boreliozy w Polsce) znajoma złapała kleszcza. Poprosiła mnie o wyciągnięcie gadziny, co też uczyniłam. Kleszcza załadowałyśmy do słoiczka, by na drugi dzień wysłać go do badania. I co? I nic. W słoiczku kleszcz zakończył swój żywot i nigdzie nie został wysłany. Co więcej, miesięcznego leczenia ILADS znajoma też nie podejmie. Dlaczego? Bo to już drugi jej kleszcz w tym roku, pewnie będzie miała jeszcze kolejnego i z każdym musiałaby wywalić 1000 zł na leki.... No i poza tym "kleszcz musi być długo w ciele, żeby zaraził, a ten był malusieńki i ledwo się wbił, więc nie zdążył zarazić" - uwielbiam takie mity... Jak nie umiem bliskich mi osób namówić na ratowanie swojego zdrowia, a być może nawet życia, to tym bardziej nie namówię ludzi, którzy jedynie czytają moją historię na blogu i nie przeżywają jej ze mną w realnej rzeczywistości? Gdybym te X lat temu miała świadomość, jak należy postępować po ukąszeniu przez kleszcza wywaliłabym każde pieniądze - byleby nie mieć rozrusznika serca i nie znaleźć się w piekle zwanym przewlekłą i rozsianą boreliozą wraz z koinfekcjami.

piątek, 1 sierpnia 2014

Zajętość

Dobrą miarą mojej zajętości i braku czasu jest aktywność (czy też nie-aktywność) na blogu. Już od dawna w języku mojego świata nie ma słowa nuda. Obecnie najbardziej adekwatnym zwrotem, który opisuje moje życie jest... wszystko naraz. Po obronie doktoratu miałam odpocząć i rzeczywiście trochę odpoczywałam, ale już dawno zdążyłam o tym zapomnieć. W minionym tygodniu budziłam się ze skurczem lewej łydki - charakterystycznym dla mnie znak, że jestem przemęczona.

W dodatku od dziś będzie tylko bardziej intensywnie. Plan na sierpień i pierwszą dekadę września wygląda następująco: 1-17 sierpnia spędzam na Warmii pod namiotem z moimi dzieciakami (taki mój wolontariat, jedna z moich pasji), 18-20 sierpnia jestem na Podhalu, gdzie prowadzę zajęcia dla młodzieży (tym razem praca, ale również i pasja), 21 sierpnia urządzam gigantyczne pranie, prasowanie itp., 22 sierpnia jadę na odkleszczową wizytę lekarską, a od 23 sierpnia aż do 7 września jesteśmy w Ł. w Chorwacji i Tatrach.

Ł. mi powiedział, że jak po tych wszystkich wojażach będę się gorzej czuć i pogorszą mi się wyniki krwi, to osobiście nakopie mi do tyłka. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. ;-)

Postanowiłam, że po powrocie z wakacji muszę określić w swoim życiu priorytety. Nie da się bowiem chyba na dłuższą metę żyć na takim poziomie zaangażowania - doba jest za krótka, tydzień jest za krótki. I tylko czasem przychodzi refleksja, że w tym wszystkim zapominam o samej sobie, o tym, żeby o siebie zadbać. Zapominam, że nie jestem niezniszczalna. Mam nadzieję, że będę się trzymać tego postanowienia, bo z tym też często mam problem.

Przez pierwsze 18 dni tych sierpniowych przygód raczej nie będę mieć dostępu do bloga. Mój komputer wymaga naprawy, a że muszę go mieć sprawny na wyjazd do Podhala - zdecydowałam, że tym razem pojadę bez kompa. Jeśli tylko jednak nadarzy się okazja (np. żeby ze smartfona coś napisać), to na pewno napiszę.

Podczas wyjazdu będę łykać Zamur - na wszelki wypadek, jakby miał mnie kleszcz ukąsić. Trzymajcie kciuki, żeby nie ukąsił i do zobaczenia po jakimś czasie!

Udanego sierpnia wszystkim :)