środa, 1 maja 2013

Ciąg dalszy nastąpił

Z moim sercem z dnia na dzień było coraz lepiej. Przynajmniej tak mi się wydawało. Zupełnie odwrotnie było z moją głową. Dlatego też rozpoczęłam poszukiwania spokoju duszy. Poszukiwałam go rozmawiając z psychologiem, a także samodzielnie wdrażając techniki pozytywnego myślenia czy też metody wyciszania się. To pomagało, ale jedynie pozornie. Po krótkim czasie wszystko wracało - moje nerwy, przejmowanie się wszystkim i wszystkimi, problemy z koncentracją i ze snem, a także przeogromne zmęczenie. Szczególnie zasypianie było koszmarem. Kładłam się spać zazwyczaj bardzo zmęczona po całym dniu i leżałam, leżałam, leżałam. Czas płynął, a ja wciąż nie spałam. Po czym budziłam się rano równie zmęczona, jak w chwili, gdy kładłam się do łóżka. Co więcej, szczególnie mnie denerwowało to, że nie pamiętałam tego, co do mnie mówiono, pewnych zdarzeń czy też ustaleń. Ania kiedyś to podsumowała: "Pamiętasz historyczne daty i inne historyczne szczegóły, a nie jesteś w stanie zapamiętać tego, o czym rozmawiałyśmy". Wtedy pomyślałam, że coś rzeczywiście jest nie tak, ale jednocześnie uznałam, że jest to pewnie moja wina, bo nie przywiązuję dostatecznej wagi do tego, co się do mnie mówi. Miałam kolejny powód do wkurzania się na samą siebie.

Oczywiście bywały też dobre chwile i lepsze dni. We wrześniu wyjechałam na dwa dni w Tatry - na Słowację. Plan wędrówek był ambitny, ale udało się go zrealizować, więc spełniłam kolejne tatrzańskie marzenie i przekonałam się, że naprawdę mogę! Znalazłam też świetny sposób na zasypianie - kładłam się do łóżka z książką w ręce i czytałam do momentu, w którym robiłam się wystarczająco zmęczona, żeby usnąć.

Wciąż też irytowało mnie podejście kardiologa do mojego leczenia. Choć w sumie to był brak jakiegolwiek podejścia i brak leczenia. W prywatnych rozmowach nieustannie narzekałam na lekarza. Rozmawiałam też na ten temat z panią dermatolog, do której chodziłam. Wówczas lekarka powiedziała mi, że jej znajoma jest kardiologiem i jej syn ma rozrusznik, więc oprócz zawodowego zaangażowania, jest również zaangażowana w sposób zupełnie osobisty. W listopadzie umówiłam się na wizytę w prywatnej przychodni, w której przyjmuje pani doktor. Wypadała ona na tydzień przed zaplanowaną wizytą u poprzedniego lekarza, na której w efekcie się nie pojawiłam. Wizyta przebiegała w bardzo miłej atmosferze. Pani doktor wszystko dokładnie tłumaczyła, odpowiadała na wszystkie zadane pytania. Najważniejsze jednak było to, że podczas wizyty zadała kluczowe pytanie: "Czy przypomina sobie Pani, żeby Panią kiedykolwiek ukąsił kleszcz? Bo pani dolegliwość może być spowodowana przez boreliozę. Radziłabym zrobić badania w tym kierunku". Pytanie, którego sztab pięciu lekarzy ze szpitala, w którym wszczepiono mi rozrusznik oraz z przyszpitalnej przychodni nigdy nie postawił!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz