wtorek, 7 maja 2013

Druga pani B

Wkurzyłam się dziś w pracy, boli mnie głowa, boli mnie biodro. Dzień zdecydowanie na NIE. Może popołudnie (spędzone na realizacji kolejnych zawodowych obowiązków) będzie lepsze...

Po otrzymaniu wyniku na występowanie bartonelli (a właściwie BLO, czyli Bartonella Like Oragnism) napisałam do laboratorium z pytaniem, czy wciąż powinnam robić LTT i czy mogliby mi polecić lekarza, który podjąłby się mojego leczenia. Dowiedziałam się, że tak - LTT zrobić powinnam (koszt badania 450 zł) i otrzymałam adres e-mail pani doktor z miejscowości położonej około 80 km od mojej. W celu oddania krwi do badania pojechałam do Warszawy. Okazało się, że pobrać trzeba było aż trzy pełne próbówki i po wszystkim zastanawiałam się, czy w moich żyłach jeszcze coś płynie. Pobieranie krwi nigdy nie należało do moich ulubionych procedur medycznych, na szczęście nie reaguję na to omdleniami i inny dziwnymi akcjami. Po prostu nie lubię. Poza tym mam raczej cienkie żyły, więc jestem dla osób dokonujących pobrania problematycznym osobnikiem - zazwyczaj nie potrafią się wkłuć, choć ostatnio trafiam na pielęgniarki, które są w stanie poradzić sobie z moim krwiobiegiem ;-). Wynik otrzymałam po koło trzech tygodniach i okazało się, że jest... negatywny. W ten sposób skompletowałam ładny zestaw: Elisa pozytywny, Western Blot wątpliwy, LTT negatywny. Informacja o wyniku bardzo mnie ucieszyła i na fali entuzjazmu napisałam maila do pani doktor o 80 km oddalonej ;-). W mailu przedstawiłam całą moją historię: głowa, rozrusznik, zmiana kardiologa, sugestia wykonania badań, badania i ich wyniki. Pani doktor szybko odpisała i wyznaczyła pierwszą wizytę na piątek 1 marca. W ten sposób od momentu, w którym po raz pierwszy lekarz powiedział mi o boreliozie do momentu wizyty lekarskiej celem leczenia chorób odkleszczowych minęło trzy i pół miesiąca.

Na wizytę lekarską jechałam ze świadomością, że jestem chora na bartonellozę i że nie mam boreliozy. Test LTT miał być ostatecznym potwierdzeniem lub zaprzeczeniem boreliozy. Jest to badanie dla osób seronegatywnych, czyli takich, które nie mają we krwi odpowiedniej ilości przeciwciał i z tego względu inne badania mogą u nich dać fałszywy obraz. Niestety test ten również nie jest doskonały, czego ja, ale nie tylko ja jestem przykładem.

Pojechałam samochodem i wzięłam ze sobą Gabę. Dobrze, że tam była, bo mój nastrój po wizycie był daleki od ideału. Choroba uderzyła we mnie niczym grom z jasnego nieba. W gabinecie spędziłam godzinę. Najpierw pani doktor przejrzała kserokopię mojej medycznej historii, a następnie zaczęła się rozmowa o objawach, czyli lekarka wymieniała objawy boreliozy i bartonellozy. Okazało się, że jakieś 90% z nich miałam i to od dobrych paru lat. Miałam, żyłam z nimi i je bagatelizowałam. Trwało to na tyle długo, że moje ukochane panie B uszkodziły mi serce. Żeby być precyzyjną - najprawdopodobniej bartonella je uszkodziła. Po ustaleniu, że jednak choruję na boreliozę (bartonelloza była oczywista) pani doktor przystąpiła do tłumaczenia, na czym polega leczenie zgodne ze standardami ILADS. Wizyta lekarska i wiedza, którą podczas niej zdobyłam, a także konieczność zmiany mojego dotychczasowego życia o 180 stopni stanowiły dla mnie najtrudniejsze doświadczenia od momentu wszczepienia rozrusznika....

1 komentarz:

  1. Chciałabym poznać namiary na tą Panią doktor mam podobne objawy kiniaramoneska@interia.pl

    OdpowiedzUsuń