niedziela, 23 czerwca 2013

Kroplówki w weekend znośne są

W sobotę rano pojechałam po Marzenę - pielęgniarkę, która w weekend w domu podpięła mi kroplówki. Ostatnie dwa kroplówkowe dni były najmilsze ze wszystkich. Marzena to świetna kobieta, w dodatku pielęgniarka z powołania! Inne powinny się od niej uczyć. 

Po przyjeździe do mojego mieszkania Marzena podłączyła mnie do sprzętu, po czym w sobotę Ł., a dziś mój brat odwoził ją do domu. W końcu mogłam spędzić kroplówkę leżąc wygodnie na kanapie przed telewizorem. Jako stojak do kroplówki służyła mała lampka zawieszona na ścianie.

W sobotę po ocenieniu stanu mojej ręki Marzena stwierdziła, że usuniemy wenflon. Po jej wyjściu bez problemu wyciągnęłam go sobie sama. Po wenflonie został mały siniak i opuchnięta ręka, ale używam na to maści dla sportowców i dziś wieczorem już prawie nie boli. 

W związku z tym, że pozbyłam się wenflonu rano Marzena musiała mnie na nowo kłuć. Tym razem lewa ręka i trochę niżej - na nadgarstku. Jako istota praworęczna wolę tę opcję. Wbiła mi nieco grubszy wenflon (różowy, poprzedni był niebieski), który powinien wytrzymać trochę dłużej. Może do piątku? Może do soboty? Zobaczymy.

Niedzielną kroplówkę odpinałam sama przy pomocy brata. Brat uciskał, ja odkręcałam. Trochę go to przeraziło. Mnie też. Zrobiliśmy to dosyć nieumiejętnie, bo polała się krew, ale opanowałam sytuację.

Jutro ostatni dzień Tynidazolu - jupi :). Dziś miałam tynidazolowo gorszy fizycznie stan. Noc była zła. Spałam, mimo że miałam wrażenie, że nie śpię. W ciągu dnia bolały mnie uda, kolana i biodro. Po południu położyłam się spać. Godzinny sen trochę mnie zregenerował. Na tyle, że byłam w stanie nadrobić parę zaległości.

W gorszych chwilach napada mnie myśl: A co jeśli ja się z tego nie wyleczę? Boję się tej myśli. Nie chcę tak myśleć. Ona przychodzi wbrew mojej woli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz