wtorek, 29 października 2013

Rehabilituję się przez pracę

Jest lepiej. Całe szczęście. Jedynie doskwiera mi zmęczenie, ale wiem, że to moja wina, bo jak zwykle robię tysiąc rzeczy w jednym czasie. Tylko, że te rzeczy mnie same wybierają - ja ich nie poszukuję, same się do mnie zgłaszają. To powoduje swoistą schizofrenię - z jednej strony się cieszę i chcę robić te tysiąc rzeczy, bo taki mam charakter i sprawia mi to radość. Z drugiej jednak strony chciałabym choć chwilę spokoju, chwilę na przemyślenia, chwilę na skoncentrowanie się tylko na jednym... Jak to pogodzić? Chyba się nie da, dr Jekyll i Mr Hyde.

No i przez te tysiąc spraw nie mam czasu na zajmowanie się zdrowiem. Zajmuję się dopiero wtedy, gdy mnie jego brak dopada w sposób intensywny. Chyba rehabilituję się przez pracę. Ona mnie trzyma w kupie, bo muszę się trzymać w kupie - to właśnie ta "muszość", o której kiedyś pisałam.

Ł. zrobił Western Blot. Wczoraj otrzymał wyniki. Klasa IgG, klasa IgM wynik: 1, negatywny. Odetchnęliśmy z ulgą i zgodnie uznaliśmy, że Ł boreliozy nie ma. Chociaż on. Wystarczy, że jedno w tym związku ją ma.

Weekend miałam intensywny, ale w sensie towarzyskim. Podołałam, więc mam nadzieję, że podołam również wkrótce.

A tak poza tym - w związku z tym, że przeszło mi narzekanie, chciałabym sprostować samą siebie - lubię moją pracę, sprawia mi ona satysfakcję, wierzę, że ma sens i wcale nie muszę (i chyba bym jednak nie chciała) pracować w służbie zdrowia.

Za to chciałabym już wrócić do normalności... To dotyczy dużej części sfer mojego życia - zdrowotnej, zawodowej... Albo chociaż, żeby już było z górki. Mam wrażenie, że nieustannie zdobywam szczyt. Co gorsza, on się nieustannie powiększa - wciąż mam kawał drogi do przejścia. Ciągle i ciągle wzwyż. Chciałabym już z górki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz