wtorek, 1 października 2013

Nie poddajemy się

Kleszczowe zamieszanie w rodzinie miało swój ciąg dalszy. W czwartek okazało się, że to czarne paskudztwo przyczepiło się również do mojego wujka. Z tego powodu w piątek zapakowaliśmy się w trójkę do samochodu - ja, mama, wujek - i pojechaliśmy ich leczyć. Dostali miesięczny zestaw dwóch antybiotyków (Unidox i Azitrox) plus nieantybiotykowe wspomagacze. U wujka wokół kleszcza prawdopodobnie zrobił się rumień, natomiast mamy zaczerwienienie zniknęło. Wujek ma się zgłosić na wizytę za miesiąc, mama nie musi. Za to po 6 tygodniach od zakończenia antybiotykoterapii powinna zrobić Western Blot. Ładnie - każdy kleszcz, którego się załapie kosztuje jakiś 1000 zł (wizyta lekarska, leki, badanie). Ł. też będzie robił Western Blot, ufff.

Ja z kolei czuję/czułam się trochę gorzej ostatnio. Ale przede wszystkim dlatego, że dopadł mnie jakiś wirus i jestem przeziębiona. Temperatura na zewnątrz nie pomaga mi w zwalczaniu tego cholerstwa. No i jakąś huśtawkę nastrojów miałam. Na zasadzie rano jest dobrze, wieczorem już niekoniecznie. Do tego wszystkiego strasznie dużo pracy w pracy mi się przydarzyło. Nie wiem w co włożyć ręce. Życie w XXI wieku jest bardzo trudne, but nobody said it was easy ("Mamy wolną rękę, ale ona nas uwiera, co dzień trzeba decydować, co dzień trzeba coś wybierać - prawdziwie życie czy kariera, prawdziwe życie czy kariera" tak akurat Akuraci śpiewali, polecam). W sumie to może nawet dobrze, że w pracy tyle się dzieje, bo przez to nie mam czasu zastanawiać się nad moim zaboreliozowanym życiem. 

Właśnie mi się przypomniało - antybiotyk na bartonellę (Levoxę) będę brać krócej niż pozostałą resztę. To akurat dobrze, bo koszty leczenia trochę się zmniejszą. Odnośnie kosztów - złożyłam wniosek do zakładowego funduszu świadczeń socjalnych o pieniądze na leczenie. Chyba ich nie dostanę, bo jak mi powiedziała "przemiła pani" z socjalki taką pomoc można otrzymać raz w roku, a ja już z niej skorzystałam. Dodam tylko, że wcześniej mówiła coś zupełnie innego... No trudno, najwyżej w styczniu znów się u niej pojawię. Do stycznia przecież niedaleko. Zanim się zorientujemy - już będziemy witać Nowy Rok.

I na koniec - jeżeli czytają tego bloga osoby chore na boreliozę, bartonellozę i inne odkleszczowe świństwo - na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że choroby te można oswoić. Można z nimi żyć. W wielu momentach jest bardzo, wręcz ekstremalnie, trudno, ale da się to znieść. Warto walczyć o siebie! 

Ten ostatni akapit napisany pod wpływem wiadomości, że chłopak, który być może nawet nie wie o moim istnieniu, który jest chory, z ogromnymi problemami się leczy i w sumie dzięki jego historii mnie udało się zdiagnozować i mogę wracać do świata żywych, nie wierzy już w pomyślny koniec i ma ochotę tym wszystkim rzucić, zrezygnować z leczenia. Choć on nie czyta tego bloga, to być może czytają go inni, którzy mają już dość swojego chorowania. W każdym razie - nie wolno NAM się poddawać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz