poniedziałek, 21 października 2013

Mam dość

Mam dość tego wszystkiego. Dość nieustannego chorowania. Dość ciągłego bujania się po różnych placówkach służby zdrowia. Dość. Wysiadam, wymiękam, nie mam siły, nie potrafię, nie chcę. Jeżeli ktoś tam u góry wybrał mnie sądząc, że sobie z tym poradzę, to chcę mu powiedzieć, że się pomylił. Ja sobie nie radzę. :( :( :(

Nie mam na to wszystko sił, czasu i przede wszystkim zdrowia. Jestem w punkcie, w którym kompletnie nie mam ochoty się dalej leczyć - na cokolwiek. Od kleszczy po dentystę. Od kardiologa po dermatologa. Nie chcę. W dodatku mam świadomość, że jestem ubezwłasnowolniona, bo jeśli chcę na tym ziemskim padole w miarę znośnie egzystować (bądź w ogóle egzystować?), to nie mam wyjścia - muszę brnąć dalej w leczenie. Ubezwłasnowolnienie irytuje bardzo.

Mam wrażenie, że jestem wrakiem człowieka. Że każdy lekarz, do którego pójdę znajdzie we mnie kolejną chorobę. Że mam tych chorób jeszcze całkiem spory repertuar, a każda z nich czeka na swoją premierę. 

Zmęczyło mnie to permanentne wynajdowanie nowego. Zmęczyłam się również tym, co wynalazłam do tej pory. W takich chwilach nie dziwię się ludziom, którzy nie chodzą do lekarzy z obawy przed tym, że mogą być chorzy. I co z tego, że to najgorsza możliwa strategia?

Nie wiem, kiedy to się wreszcie skończy i nie wiem, czy jestem w stanie to wytrzymać.

Jestem więźniem własnego chorowania - biorę Tynidazol, ma być gorzej i jest gorzej. Cholerna przewidywalność. Ten blog też jest szalenie przewidywalny. Irytuje mnie to.

Marzę o stanie, w którym dwadzieścia okrągłych tabletek Tynidazolu w żaden sposób nie wpłynie na to, jak myślę i co czuję.

Teraz jedyne, co mi wychodzi to płacz. Wszelkie inne czynności życiowe kompletnie mi się nie udają. Nawet serce nie potrafi bić i potrzebuje narzędzia, które je w tym wspomoże. Cała reszta natomiast potrzebuje tabletek, które im pozwolą na działanie. Za to łez nie trzeba do niczego zmuszać - same płyną. Nie muszą mieć do tego elektronicznego pudełka pod lewym obojczykiem, nie muszą mieć stolika z lekami. Nie muszą zapisywać w kalendarzu kolejnych wizyt w celach medycznych. Nic nie muszą, płynąć też nie muszą, a jednak to robią. Moje łzy są o wiele bardziej wolne niż ja sama jestem. Ja ciągle coś muszę. Muszę walczyć, nie poddawać się, pracować, przejmować się losem świata, wreszcie muszę też się leczyć. Niekończąca się "muszość".

Mam bunt. Nie chcę musieć!

Byłam u Darka. Nie sądziłam, że mam takiego profesjonalnego fizjoterapeutę-kumpla. Jechałam nakleić plastry (kinesio tape'y), wyszła z tego wizyta diagnostyczna, która trwała jakieś 45 minut, zalecenia kolejnych wizyt i RTG kolan. Tylko, że obecnie wcale nie mam na to ochoty.

A kolana wyglądają tak:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz