sobota, 14 grudnia 2013

Ech

Chyba ostatnio trochę przeholowałam. W takim sensie, że wydawało mi się, że już jestem bardzo mocna i mogę naprawdę dużo. Jasne, na pewno mam nieco lepiej niż inni zaboreliozowani - mnie choroba nie rozłożyła na łopatki, nie położyła do łóżka i nie odebrała mi sprawnego funkcjonowania mojego układu nerwowego (przynajmniej nie bardzo). Niemniej jednak wcale nie jestem w takim stadium leczenia, w którym wydawało mi się, że jestem. Nie jestem tak silna, jak myślałam. 

Przyznaję się, że przeholowałam. Za dużo na siebie wzięłam. W sumie to nawet tego wszystkiego nie brałam - to samo mnie wzięło, a że nie należę do osób asertywnych, to przeważnie nie potrafiłam odmawiać.

Podczas ostatniej wizyty lekarskiej zostałam dobitnie uświadomiona, że przeholowałam i że powinnam zwolnić, bo moje zdrowie jest najważniejsze. Jeśli chcę, to mogę się tak dalej katować (w mojej głowie brzmi to - zawsze dawać z siebie 100%) i leczyć się przez trzy lata zamiast ewentualnego półtora roku... Obiecuję, że się postaram. Postaram się być dla siebie bardziej wyrozumiała, co jednocześnie wymaga zaakceptowania tego, że jeszcze nie jestem silna i że jeszcze nie wygrałam tej wojny. :(

W sumie to dziś nawet udało mi się wcielić w życie postanowienie odpoczynku. Gdy wróciłam z pracy, a następnie z imienin babci (na których byłam krótko), to odpoczywałam. Odpoczywanie bardzo trudne jest i nie jestem w nim dobra. W każdym razie na pewno nie robiłam tego, co wcześniej planowałam robić, czyli... nie pracowałam. Poleżałam w łóżku, zobaczyłam serwis informacyjny i po 20 wzięłam ciepłą kąpiel. Obecnie czekam do 22:00 i ostatniej kolacji, a potem albo zobaczę mój ulubiony kabaret, albo po prostu położę się spać. To drugie pewnie byłoby korzystniejsze, bo jutro znów muszę iść do pracy, ale boję się, że tak wcześnie nie usnę.

Do czwartku będzie mi trudno. Codziennie do pracy, ale wygospodaruję czas na relaks. Muszę! Natomiast od piątku zaczynam świąteczną przerwę. Będzie trochę luźniej, będzie trochę łatwiej. Chcę już czwartkowy wieczór. Ma ktoś jakiś przyspieszacz czasu?

Wczoraj uświadomiłam też sobie (to znaczy Ł. mi uświadomił), że gdy jest ze mną trochę gorzej, to nieustannie przepraszam. Na zasadzie - przepraszam, że żyję. Jak sięgam pamięcią, to tak rzeczywiście było i wciąż jest. Wynika to chyba z uznania się w takich chwilach za totalnie beznadziejną osobę - beznadziejną pacjentkę, beznadziejną dziewczynę, beznadziejną przyjaciółkę, beznadziejną córkę i można by tak mnożyć.

Przeziębienie mija powoli. Już trzy tygodnie męczę się z katarem i bólem gardła. Na pewno jest lepiej niż było, ale kurczę - ile można. To, że tak długo mnie trzyma wynika z boreliozy i antybiotyków. Za poradą odkleszczowej pani doktor - kupiłam sobie dziś Echinaceę, może ona poprawi moją odporność.

I na zakończenie - Angeli VanLaanen (narciarka ekstremalna, film o jej boreliozie linkowałam na blogu i film ten stał się moim motywatorem w chorowaniu i znoszeniu tego gówna) zajęła wczoraj drugie miejsce w finale superpipe'a podczas zawodów Dew Tour. Jakoś tak cieszy mnie ta wiadomość - jej się udało! Mnie też musi się udać.

Wklejam link do jej przejazdu. Miłego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz