sobota, 16 listopada 2013

Wycieczka

Właśnie czekam na moment, kiedy będę mogła się położyć spać. No i w związku z tym, że muszę pochłonąć ostatnią tabletkę o godz. 23:00 (plus oczywiście zjeść kolację) postanowiłam wykorzystać ten czas i coś tutaj napisać. Nic innego nie byłabym w stanie dziś już zrobić.

Miniony tydzień miałam jak zwykle napięty do granic możliwości. Na szczęście z czwartku na piątek udało mi się usnąć, ale po obudzeniu wciąż odczuwałam zmęczenie. W dodatku później zaczęła mnie boleć głowa. W takim stanie (zmęczenie plus głowa) pojechałam z Ł. na wycieczkę połączoną z kolejną wizytą lekarską. Zanim ta wizyta nastąpiła, to trochę pozwiedzaliśmy i poszwędaliśmy się po mieście. Poszliśmy też na obiad i łamiąc dietę zjadłam makaron ze szpinakiem (na pół z Ł.) i sałatkę z papryką, kurą i pomidorami, zatem wszystko, czego nie powinnam, ale za to powinnam zjeść obiad, więc sama siebie tłumaczę i usprawiedliwiam.

Generalnie leczenie trwa dalej, więc cieszę się bardzo, że wciąż daję radę. Wyniki badania krwi wskazują, że mam za dużo czerwonych krwinek oraz za mało neutrofili. To drugie jest raczej typowe przy tym wszystkim, to pierwsze natomiast chyba nie. W każdym razie, przed następnym badaniem mam spróbować dotlenić mój organizm, bo być może zbyt dużo czerwonych to efekt niedoletnienia właśnie. Zatem będę musiała poćwiczyć trochę przed pójściem na pobranie krwi. 

Jest jeszcze jedna kwestia, którą w związku z boreliozą, bartonellozą i blokiem serca rozważam, ale na razie nie chcę jeszcze o tym mówić. Muszę to przemyśleć, zastanowić się, podjąć decyzję i wtedy będę mogła pisać... Trudne to dla mnie bardzo.

Po wizycie lekarskiej pojechaliśmy z Ł. w... Tatry. Niestety miałam fatalną noc, plus to zmęczenie, stres i emocje wywołane wizytą lekarską. Generalnie w efekcie nie miałam zbyt dobrego dnia, ale zaplanowaliśmy wyjście w góry i przecież nie mogłam odpuścić, nie mogłam się poddać. Góry w końcu były na wyciągnięcie ręki. Nie wiadomo, kiedy znów się w nich znajdę, ale raczej nieprędko to nastąpi. No więc postanowiłam, że idę, że idziemy. Że zdobędziemy Kasprowy Wierch. Nie było łatwo. Dodatkowo w swojej głupocie narzuciłam takie tempo, że w pewnym momencie (jeszcze przed Doliną Gąsienicową) myślałam, że jednak nie dam rady i że będziemy musieli wrócić. Na szczęście się udało. Zdobyliśmy Kasprowy. Na szczycie szybkie: Hi Five!, sesja fotograficzna i w dół, gdzie nie wieje. No a w ten dół zjechaliśmy kolejką. Zejście byłoby trudne, bo szlaki oblodzone, w dodatku nie mieliśmy czasu, a mnie znów zaczęły ścięgna boleć - tak tradycyjnie już. 

OK, zbieram się. Czuję, że jutro będę umierać (teraz już też nie jest fajnie), ale gdybym miała taką możliwość, to polazłabym tam jeszcze raz. Pod spodem krótka relacja. Enjoy!

Różowe pudełko z lekami na Kasprowym Wierchu, dalej pójść nie mogło, bo tam STOP dla B&B był ;-)

Radosna twórczość filmowa, przyszły kandydat do Oskara ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz