czwartek, 7 listopada 2013

Spać

Poprzedni tydzień był niemalże idealny. Po pierwsze i najważniejsze przez jakieś 10 nocy spałam bez większych lub mniejszych przygód - 10 przespanych i wyspanych nocy. Szaleństwo! Niestety ostatnie dwie były już fatalne i przez to zdążyło mi się przypomnieć, jak koszmarnie się człowiek czuje, gdy się nie wyśpi. Do tego doszło chyba już tradycyjne nocne pocenie się. W sumie - nie wiem, czy nocne, czy ranne. Budzę się rano mokra. Piżdżama, włosy, wszystko, oblecha. Żeby było śmieszniej, wczoraj wieczorem nie umiałam usnąć chyba też z tego powodu, że było mi megazimno. Zwinięcie się w kłębek i szczelne okrycie kołdrą  niewiele pomogło. A dziś rano obudziłam się mokra i rozgrzana. Dodam, że temperatura w moim pokoju się nie zmieniła.

Niewyspanie się wpływa potem na cały dzień. Czuję się przez nie zmęczona, w dodatku nieustannie boli mnie głowa. Klawo. Jeszcze się Tynidazol nie zaczął (zacznie się 12.11.), a już jest "fajnie". Ech. No więc staram się jakoś trzymać się w kupie, ale chyba bardziej siła woli mnie w tej kupie trzyma. Obym się dziś wyspała...

5 listopada minęło 8 miesięcy na antybiotykach, a 6 listopada 28 lat na tym ziemskim padole ;-). Słowem - miałam dwa rocznicowe dni. Przy czym ten pierwszy przemknął niezauważony. Ten drugi natomiast zauważyłam i bardzo mi się podobał. Zamieszanie urodzinowe trwa dalej, bo jutro organizuję rodzinną imprezkę, a w sobotę przychodzą znajomi. Dlatego tym bardziej MUSZĘ się wyspać.

Ł. mi ostatnio zdradził, że w maju i czerwcu "pachniałam" antybiotykami. Czuł je, gdy mnie całował. Hahaha, śmiać mi się chciało, gdy mi to powiedział - takie wyznanie po czasie. Jak mówiłam, że śmierdzę Duomoxem i że cały czas go czuję, to nikt mi nie wierzył. A jednak - rzeczywiście śmierdziałam. To była makabra, nie dość, że nie umiałam tego Duomoxu połknąć, bo był duży, a ja miałam od jego zapachu odruch wymiotny, to jeszcze byłam jednym wielkim chodzącym Duomoxem (ze względu na duomoxowy zapach). Połykałam go zatykając nos, dzięki czemu nie czułam nic ;-).

Koleżanka-dziennikarka namawiania przeze mnie od dłuższego czasu chce zrobić reportaż dla regionalnej telewizji na temat boreliozy. Ale jak określiła - potrzebuje jakiejś "nieprzeciętnej historii" chorego, bo inaczej w TV nie zgodzą się na jego realizację. Chce się ze mną spotkać, żeby powiedzieć, jak to widzi, a ja mam podjąć decyzję, czy chcę i jestem w stanie opowiedzieć historię skopania przez życie przed kamerą. Sama nie wiem... Z jednej strony zależy mi na szerzeniu wiedzy i świadomości na temat boreliozy. Każdy może zachorować, więc każdy powinien wiedzieć, z czym to się je. No i tak jak kiedyś napisałam - nie chciałabym, żeby moja historia się kiedykolwiek powtórzyła. Z drugiej jednak strony nie wiem, czy jestem gotowa na taką telewizyjną spowiedź. Po pierwsze dlatego, że emocjonalnie mogę nie podołać. Rozpłaczę się i zrobi się z tego ckliwa telenowela, a nie o to chodzi. Po drugie natomiast nie jestem pewna, czy chcę się wystawić na taki publiczny coming-out. Lubię anonimowość mojego chorowania. Po emisji w TV mogę ją stracić, ludzie będą mi współczuć i w ogóle, a ja współczucie źle toleruję... Nie wiem. Jak zwykle nie wiem, co zrobić.

Zapomniałam o tym wcześniej napisać - mama wchłonęła swoją miesięczną dawkę antybiotyków. Nic się nie działo, podczas kuracji czuła się OK, ufff. Za 6 tygodni zrobi Western Blot i zobaczymy, co tam się w niej kryje (oby nic!). Natomiast z wujkiem jest trochę gorzej - już drugi miesiąc się leczy i wygląda jak wrak człowieka. Schudł, jakoś tak poszarzał, Tynidazol mu dokopał podobnie jak mnie dokopuje. Mam nadzieję, że nie wyjdzie z tego poważne chorowanie...

A i na koniec - z kolanami jest OK. Chociaż tyle... Pozdrawiam w szare listopadowe popołudnie. Nie dajcie się szarości! Listopad też może być piękny :)

Jeszcze tylko dodam - w listopadzie nie mogę wziąć L4. Tak wiem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz