czwartek, 21 listopada 2013

Jak zwykle... Tynidazol

Kurczę, cholernie trudno jest. Przed chwilą połknęłam ostatnią tabletkę Tynidazolu, który w tym miesiącu bardzo mi dokopał. Wszystkie dni począwszy od niedzieli chciałabym wymazać z pamięci. W dodatku w niedzielę byłam w pracy, a wtorek, środę i dziś spędziłam niemalże wyłącznie na pracowaniu. Padam. Obecnie jestem w stanie maksymalnego zmęczenia, przez które nic mi się nie chce. Pół godziny siedziałam i gapiłam się w nicość. Niby coś tam robiłam na kompie, ale w sumie sama nie wiem co. Oderwanie głowy od ciała. Może nawet i poszłabym spać, ale nie bardzo mogę, bo jeszcze jedna kolacja i Zamur do połknięcia.

W te ostatnie dni obserwowałam wiele niepokojących objawów. Po pierwsze w poniedziałek wkręciłam sobie, że zepsuł mi się rozrusznik, bo miałam lekkie zawroty głowy (ale bez utraty świadomości, omdleń itp.). Zmierzyłam puls - był OK, więc chyba nie rozrusznik, ufff. Wkręt, że się zepsuł wiązał się z powrotem lęku przed jego wymianą - hospitalizacją, zabiegiem, bólem po wszczepieniu. Potem zaczęłam też odczuwać ciężkość w oddychaniu, więc w strachu i nerwach napisałam maila do mojej lekarki z pytaniem, czy to normalne, czy też wariuje mi serce albo jego sztuczny motorek. Na szczęście prawdopodobnie nie jest to serce, lecz element walki z boreliozą i bartonellozą w połączeniu ze stresem i przepracowaniem.

Do tych lekkich omdleń i trudności oddechowych w ramach minionego tygodnia dołączyć należy: zmęczenie, niewyspanie, mroczki przed oczami, szumy w uszach, bóle kolan, bóle głowy, kiepski nastrój psychiczny, bóle mięśni, trudności w koncentracji i zapamiętywaniu, uderzenia fal gorąca, nocne poty, no i wciąż obecne pieczenie stóp. Zatem: Hi life! Jest bosko.

Na szczęście jutro piątek - mam wolne, wyśpię się i będę mogła pracować w domu. Dzień jak co dzień.

Heh, w tym wszystkim w niedzielę naszła mnie myśl, że może jednak nie pójdę na to L4, bo w sumie jakoś daję radę. No to życie pokazało mi, jak bardzo daję radę... Obiecuję zatem, że w pierwszym tygodniu grudnia zrobię sobie wolne. Będę leżeć w łóżku i czytać książki, a wyjście z niego będzie wynikało tylko i wyłącznie z konieczności odwiedzenia toalety lub lodówki. Nie mogę się doczekać na chociaż jeden taki dzień.

Deszcz melancholijnie uderza w parapet mojego okna. Pogoda chyba się dostosowuje do mojego nastroju...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz