sobota, 10 maja 2014

Co słychać

Zagubiłam się w czasoprzestrzeni. W majówkę poza drobnymi przyjemnościami czas spędzałam na nauce, bo 7 maja miałam egzamin z angielskiego, który wypadł całkiem dobrze :) . Poza tym w czwartek Ł. miał urodziny, więc w tej zagubionej czasoprzestrzeni przygotowywałam jeszcze parę niespodzianek. W efekcie sekundy, minuty, godziny, dni mijały potwornie szybko i w ten sposób mamy już 1/3 maja. Ja się pytam - kiedy, jak, dlaczego? Impossible.

Kuracja lambliowa jak zwykle "milusia". Używając młodzieżowego slangu (a co ;-) , chociaż przez język się odmłodzę) - ryje mi umysł i ryje mi ciało. Poza dragami popijam sobie jakąś wstrętną ziołową nalewkę, która ma też być korzystna przy pasożytach.

Poza tym czekam na przesyłkę z debecyliną, którą wysyła mi zapoznana pani z facebookowej grupy boreliozy. Tak sobie myślę, że te zastrzyki to coś, czego chyba najbardziej się teraz boję. Strach porównywalny ze strachem przed pierwszą kroplówką z Biotraksonem... Trzeba będzie ogarnąć ten temat w przyszłym tygodniu, bo do tej pory odkładałam go sobie na przyszłość. Trzymajcie kciuki, żebym wytrzymała bez wycia z bólu, bo bólu to ja nie lubię, choć codziennie się z jakimś mierzę.

Z nowości jeszcze - w czwartek zrobiłam w Diagnostyce badanie na poziom witaminy D - odkleszczowa pani doktor zaleciła mi je zrobić. Lamblie mają jej poziom obniżać. Ale bym zrobiła psikusa tym lambliom, gdyby witamina D była w normie. Takie małe marzenie... Wyniki we wtorek lub w środę, bo we wtorek jestem cały dzień w pracy i mogę nie zdążyć po nie podjechać.

Pewnego dnia chciałam sobie poczytać o lambliach, ale jak trafiłam na różne fora, to doszłam do wniosku, że już nigdy więcej czytać nie będę. Jak zobaczyłam, co ludzie tam piszą - objawy, samopoczucie, konsekwencje w postaci innych chorób wywołanych przez pasożyty, to stwierdziłam, że to czytanie mnie tylko smuci, dołuje, wprowadza w fatalny nastrój. Dlatego powiedziałam STOP i nie czytam. Wolę nie wiedzieć - sama nie wierzę, że osiągnęłam taki stan.

Ostatnio kumpela w rozmowie nazwała mnie bohaterką (Aguś, jak to czytasz, to serdecznie pozdrawiam), dlatego że tyle tego znoszę, normalnie pracuję i robię jeszcze inne rzeczy (takie moje małe społeczne ADHD). Oczywiście, za żadną bohaterkę się nie uważam i najpierw podeszłam do tego określenia neutralnie, ale po jakimś czasie zaczęłam sobie myśleć - cholera, ja nie chcę być uznawana za żadną bohaterkę. Chciałabym po prostu żyć normalnie. Być zwykłym, małym ludkiem i nie musieć znosić czegokolwiek...

PS kupiliśmy z Ł. rolki :)

5 komentarzy:

  1. Debecylina... ach te czasy... kiedy się o własnych siłach nie dawało przejść 1 km a trzeba było z przychodni jako dziecko wrócić... ech... never again! ups... no tak u mnie to się nazywało Delbeta ;) Współczuję, mam nadzieję, że będziesz ją lepiej znosiła niż ja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Debecylina jest obecnie tym, co spędza mi sen z powiek, niepokoi głowę i wprowadza w fatalny nastrój. Boję się pierwszego zastrzyku... :( :( :(

      Usuń
  2. Dasz sobie radę, z tego co pamiętam po pierwszym zastrzyku było ciężko (nie dało się siedzieć na 4 literach, ale dało się leżeć na brzuchu). Aczkolwiek pamiętaj, że każdy organizm inaczej reaguje i nie ma co się na zapas przejmować, na dodatek mówimy o Debecylinie a nie Delbecie aczkolwiek podejrzewam, że kwestia podawania domięśniowego jest wspólna. Walka o zdrowie czasami jest ciężka ale wytrwaj bo później jak będziesz patrzyła w przeszłość to te przejścia będą tym co doda Ci sił.

    PS. Ksywa nowa ze względu na to, że powoli zaczynam pisać bloga. (LordJim)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatem witam serdecznie starego znajomego pod nowym nickiem :)

      Ps jak założysz bloga, to pochwal się adresem :)

      Usuń
    2. Jak już zbiorę się na odwagę aby go opublikować :) Uprzedzam, raczej będzie ciężko z czasem publikacji bo to przegląd historii życia, która do lekkich nie należy więc jak już go puszczę w eter to raczej wymaga sporego dystansu podczas czytania aby się tym wszystkim nie przejąć.

      Usuń