czwartek, 12 listopada 2015

Niebycie

Przepraszam za moje długie niebycie. Tak naprawdę to byłam i jestem, ale w przypadku bloga dopadło mnie niebycie, niedoczas i niemoc. W niedoczasie chyba wszyscy żyjemy. XXI wiek wymusza niedoczas. Praca, obowiązki, praca, obowiązki, odrobina czegoś dla siebie i znów praca, obowiązki, praca, obowiązki. No a niemoc z tego względu, że nie wiedziałam, co mam pisać. Nie chciało mi się pisać w ogóle, bo odnosiłam (może dalej odnoszę) wrażenie, że piszę ciągle to samo. Walczę, nie walczę, jest lepiej, jest gorzej, wyleczę się, nie wyleczę. Cholera jasna!

Jako tako poradziłam sobie z przeziębieniem. Jeszcze mi na gardle coś siedzi, ale nie mam kataru, nie mam gorączki (tfu, stanu podgorączkowego, gorączkę miałam w czerwcu i wtedy prawie zeszłam z tego świata, w każdym razie żyję, nie zeszłam, ale trauma pozostała). Za to mam inne dolegliwości ("gdy nie boli, to nie żyjesz", ha ha ha, nieśmieszne). W poniedziałek byłam u... okulisty, ginekologa i mojej odkleszczowej pani doktor. Od jakiegoś czasu gorzej widzę w nocy, szczególnie gdy prowadzę auto. Okazało się, że wadę mam niewielką (niewielką miałam już wcześniej), ale prawdopodobnie od komputera, urządzeń elektronicznych itp. nabawiłam się lekkiego astygmatyzmu i to przez ten astygmatyzm nie widzę (by być bardziej precyzyjną - widzę gorzej). Ginekolog to natomiast trzeci lekarz tej profesji odwiedzony w ostatnim czasie, dwaj poprzedni okazali się omylni... Nawet nie chce mi się o tym pisać. Nastraszyli mnie tylko. Niepotrzebnie, ale z drugiej strony lepiej mieć zszargane nerwy niż  większe problemy z raczyskiem na czele. Do ginekologa jeszcze w grudniu pójdę, bo przecież "uwielbiam" chodzić do ginekologa. Za to u odkleszczowej pani doktor bez większych rewelacji. Moloxin działa, więc Moloxin biorę. Tak w ramach turystyki medycznej - w przyszły poniedziałek czeka mnie jeszcze elektrokardiolog, bo już od półtora roku nie podpinałam się pod zewnętrzne zarządzanie moim organizmem, czyli nie byłam na kontroli rozrusznika. Marzy mi się, by pani kardiolog powiedziała - w tym przypadku rozrusznik nie będzie potrzebny, serce bije i bić będzie. Choć nie załamię się, jeśli tak nie powie.

A bartonella dalej się broni, Moloxin wyciąga szabelkę i walczy. Efektem tego starcia są bartonellowe herxy - głowa, kolano-uda, pieczenie, swędzenie, robaki, mroczki, załamanie, gorszy sen, wypadające włosy, walka z moją skórą, załamanie, płacz, wycie, nerwy. I pewnie inne, o których nie pamiętam. Na szczęście przez większość czasu tak nie jest. Są tylko mroczki...

1 listopada pojechaliśmy z Ł. w góry. Wiem, że pewnie pomyślicie, że to poroniony termin. Innego nie było. Praca, obowiązki, praca obowiązki... Było pięknie, było jesiennie i wcale nie byliśmy sami. Schronisko na Rysiance przepełnione było ludźmi. Zresztą sami zobaczcie, jak było. :) :) :)

"Jesienią góry są najszczersze, żurawim kluczem otwierają drzwi. Jesienią smutne piszę wiersze, smutne piosenki śpiewam Ci". A najpiękniejsze jesienią są Beskidy.




PS w piątek skończyłam 30 lat...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz