środa, 5 marca 2014

Rok z życia

Rok. Dziś mija rok. Rok odkąd zaczęłam się bawić w leczenie boreliozy i bartonellozy. W związku z tym, że czasem mam refleksyjno-melancholijną naturę rocznice skłaniają mnie do refleksji. Dlatego tym razem nie może być inaczej...

Rok w ujęciu liczbowym wygląda następująco:
- przy założeniu, że połykam około 20 tabletek dziennie - w ciągu tego roku połknęłam ich 7300,
- na boreliozowe i bartonellozowe badania wydałam 2000 zł,
- na leczenie 13000 zł. Razem 15000 zł.

Po co to liczę? Sama nie wiem. Lubię mieć pod kontrolą moje finanse, ale to zupełnie nie o to chodzi. Chyba po to, żeby się dodatkowo umartwiać i wkurzać na system, na kraj. System i kraj, w którym są równi i równiejsi, a gwarancje państwowej opieki są tylko mrzonką. W którym udaje się, że się leczy za pieniądze płynące ze składek na ubezpieczenie zdrowotne i wciska kit, że służba zdrowia jest bezpłatna, a tak naprawdę każdy z nas pompuje w ten system ogromne pieniądze, bo... bo na przykład kolejka jest zbyt długa i można wcześniej zejść z tego świata niż doczekać się wizyty lekarskiej, bo system nie uznaje niektórych procedur medycznych (przykład: boreliozowe ILADS), bo leki nie są refundowane, bo niektóre leki w tym kraju w ogóle nie są dostępne i trzeba je sprowadzić z zagranicy (przykład: lambliowy Prazykwantel i Nitazoxanide - udało mi się zapamiętać tę nazwę) i wreszcie bo my sami dobrowolnie litujemy się nad tym systemem i finansowo go wspieramy poprzez fundacje, które go wyręczają w zakupie sprzętu albo w organizacji procedur medycznych (przykład: WOŚP czy fundacje znanych, prywatnych stacji telewizyjnych) - w dodatku strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy tego wsparcia zaprzestali. W ten sposób wszyscy wierzymy w fikcję i jednocześnie sami ją kreujemy. Wierzymy, bo teoretycznie mamy zagwarantowaną bezpłatną, bo finansowaną ze składek opiekę zdrowotną, w praktyce - jeśli chcemy się leczyć, vide chcemy żyć, przeznaczamy kupę hajsu na to leczenie.

Rok w sensie finansowo-tabletkowym podsumowany, ale to ujęcie w ogóle nie oddaje tego, jak ja ten rok przeżyłam. Kolejny najtrudniejszy rok mojego życia. Co roku myślę, że ono już bardziej nie może mi dokopać i co roku jednak dokopuje mocniej. Rok fatalnego samopoczucia, rok mało optymistycznych procesów myślowych. Rok na sinusoidzie lepiej-gorzej, choć gorzej było zdecydowanie więcej i trwało ono zdecydowanie dłużej. W dodatku rok przepełniony pracą, co w tym wszystkim wydaje się wręcz niewiarygodne. Wiecie co? Cholera, ja naprawdę to wszystko przeżyłam, wytrzymałam, dałam radę. I całe szczęście, że ten rok się skończył. Głęboko wierzę w to, że teraz, jak wyleczę te pieprzone lamblie, będzie już tylko lepiej. No bo w końcu ileż można?!

Chorowanie. Trudny temat w moim życiu. Mnóstwo negatów, mnóstwo emocji, mnóstwo łez. Ale jednocześnie chorowanie naprawdę wiele mnie nauczyło. Mam nadzieję, że pozwoliło mi być trochę lepszym człowiekiem, niż byłam do tej pory. Trochę bardziej wyrozumiałym i empatycznym. Chorowanie otworzyło mi oczy. Ściągnęło klapki, które na nich miałam i przegoniło tę wiarę w to, że jestem niezniszczalna i mogę wszystko. Chorowanie nauczyło mnie pokory i to naprawdę szalenie ważna dla mnie lekcja. Zresztą wciąż odbieram kolejne, bo wciąż na przykład uczę się asertywności oraz dbania o siebie, a także pozwalania sobie na niemoc i odpoczynek. Mam świetnego nauczyciela, który mnie tego uczy - odkleszczową panią doktor, bo taki przydomek nadałam jej na tym blogu. Wciąż brzmią mi w głowie słowa, które skierowała do mnie podczas jednej z jesiennych wizyt. Poza tą pierwszą była to najtrudniejsza wizyta. Chyba dopiero wtedy zrozumiałam, że moje zdrowie i życie jest w moich rękach. Mogę się zaharować i w ten sposób wykończyć albo też wrzucić na luz, zaakceptować niemoc i dać sobie czas. Inna lekcja, którą odbieram jest związana z czymś, czego od zawsze mi brakowało. Z cierpliwością. Z cierpliwym czekaniem na koniec, z brakiem irytacji, że to tak długo trwa. I w tej sprawie odbieram korepetycje. Moim korepetytorem jest Ł. On posiada pokłady cierpliwości, które wystarczają za nas dwoje, całe szczęście.

Dziękuję wszystkim, którzy przy mnie trwają, którzy we mnie wierzą, którzy mnie wspierają. Wasze wsparcie jest nieocenione. Obiecuję, że Was nie zawiodę i się nie poddam.

A tak przy okazji - jeszcze trochę symboliki. Dziś, w tę rocznicową datę, odebrałam i złożyłam to moje zawodowe dziecko. Czekam na ocenę. Yeah! :) :) :)

Mam ogromne marzenie... Chciałabym wyleczyć lamblie, boreliozę, bartonellozę, ale przede wszystkim chciałabym, żeby blok przedsionkowo-komorowy III stopnia zniknął i żebym mogła żyć bez rozrusznika serca. Proszę...

9 komentarzy:

  1. Zachęcam Cię do zapoznania się z publikacjami Dale'a Carnegie (dostępne też w postaci audiobooków). Może i Tobie pomogą. Odnośnie serca to polecam różne techniki wizualizacyjne. Umysł może skutecznie zmotywować ciało do przełamywania barier, które się lekarzom i współczesnej medycynie mogą na razie tylko śnić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Potęga umysłu. To prawda. Tylko, że jest mi trudno w 100% być przekonaną, że zwizualizuję sobie przyszłą rzeczywistość... Książki sobie wygoogluję. Dzięki wielkie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiem, że jest Tobie ciężko ale spójrz na to tak: z umysłem po swojej stronie, także i przyziemne sprawy stają się łatwiejsze i szybciej można wpaść na właściwy trop i a za tym podąży rozwiązanie Twoich problemów :) Dużo zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Takie pytanko mi jeszcze przyszło do głowy... miałaś oznaczane w krwi D-dimery i USG metodą Dopplera (chodzi mi o: kończyny dolne, górne, żyły i tętnice)? Z reguły robią tylko jeden na podstawie podejrzeń lekarza, czyli np. tętnice kończyn dolnych. Żyły robi się w ramach oddzielnego badania. Ja na przykład uznałem, że zainwestuję i zrobię komplet, tak żeby wykluczyć jakieś przygody z układem krwionośnym, które mogą powstać na wskutek zbyt długiego pozostawania w trybie leżącym lub lotów samolotem (które mają to do siebie, że mogą zwiększać ryzyko wystąpienia zakrzepicy).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie robiłam takich badań i na razie mam dość szukania chorób i diagnozowania się, więc raczej w najbliższej przyszłości je sobie odpuszczę. Ale dzięki za informację na temat badań. Co prawda, oby się nie przydały ;-) . Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  5. Piszę aby podziękować za dobre życzenia. Częściowo już się spełniły. Dopiero internistka postawiła podejrzenie, które częściowo potwierdziło echo serca (jako jedyna wpadła na trop). Jutro idę po poradę do kardiologa czy jakoś specjalnie na to trzeba uważać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super :) . Cieszę się bardzo i będę trzymała kciuki za serducho :)

      Usuń
    2. No i klasyka diagnostyki. Ślad po niedomykalności zastawki trójdzielnej... czyli nic. Reszta badań boska co mnie cieszy... bardzo... jak mnie nie boli kręgosłup. Idę na rehabilitację. Zobaczę co to da :)

      Usuń
    3. Kiedyś powtarzałam, że potrzebni nam diagnostycy pokroju serialowego doktora Hausa. No i chyba wciąż się to potwierdza. Powodzenia podczas rehabilitacji :)

      Usuń