czwartek, 18 czerwca 2015

Białe krwinki

Trochę mnie nie było i trochę się w tym czasie wydarzyło. Nie miałam siły ani ochoty, żeby pisać...

Na Mycobutinie i Klarminie nie było dobrze. Brałam je do zeszłej środy włącznie, potem zrobiłam uzgodnioną z panią doktor przerwę, bo w sobotę szliśmy na wesele (i całe szczęście, że ją zrobiłam). No i w zasadzie przez ten drugi tydzień nowego zestawu antybiotyków codziennie miałam gorączki - albo w ciągu dnia, albo budziłam się z gorączką w nocy. Do tego strasznie bolała mnie skóra - nie byłam w stanie umyć się gąbką, Ł. nie mógł mnie głaskać, koszmarne to było.

Gorączki ustąpiły, gdy tylko odstawiłam leki, ale niestety wcale nie poczułam się o wiele lepiej. W piątek rano zrobiłam badanie krwi, bo na poniedziałek miałam zaplanowaną wizytę lekarską. No i się okazało... Posypały mi się białe krwinki i to solidnie... Na tyle solidnie, że musiałam odstawić wszystkie leki za wyjątkiem kwasów omega. Wykupiłam dwa zastrzyki Neupogenu (wczoraj dostałam pierwszy), jakieś sterydy i coś osłonowego na żołądek. Neupogen jest podawany ludziom chorym na raka, żeby podnieść poziom krwinek, który spadł po chemioterapii. Sterydy... nie powinny być podawane przy chorobach zakaźnych, ale przy tak niskim poziomie WBC nie było wyjścia. 

Przed pierwszym zastrzykiem bałam się przeogromnie. Po jego podaniu, gdy wsiadałam do auta, to się popłakałam z tego stresu i z tych emocji. Dziś rano pierwszy raz wzięłam sterydy. 

Poza tym nie chodzę do pracy, żeby się niczym nie zarazić. Przy moim poziomie białych krwinek nawet drobne przeziębienie mogłoby być groźne. W poniedziałek mam zrobić kolejne badanie krwi, żeby sprawdzić, czy coś się poprawiło. Następne - za dwa tygodnie.

Reasumując - obecnie czekają mnie dwa tygodnie bez leczenia bartonelli i z walką o poprawę poziomu białych krwinek. Jeśli się odbudują, to wrócę do abx. To znaczy wrócę do samego Mycobutinu, bo krwinki prawdopodobnie zniszczył mi Klarmin. Jeśli przy Mycobutinie krwinki dalej będą spadały, to znaczy... ech... że już się nie nadaję na leczenie... :( :( :( 

Zatem nie jest u mnie obecnie dobrze. Fizycznie, bo czuję się słabo; psychicznie, bo to wszystko mnie dobiło. Po raz kolejny (który to już?) muszę się pozbierać, nie poddać, zmusić do walki.

I znów ogarniają mnie myśli "dlaczego ja?", "ile jeszcze?", "czy to się kiedykolwiek skończy?"...

Czy bartonella jest wyleczalna? Nie wiem Aniu, chciałabym wierzyć, że jest...

4 komentarze:

  1. Trzymam mocno kciuki za Twój powrót do formy i szczęśliwe zakończenie leczenia. Jednocześnie bardzo dziękuję ze piszesz bo to duże wsparcie dla osób leczacych się. Powodzenia;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie za ciepłe słowa. Cieszę się, że komuś te moje pisanie się przydaje. Również życzę dużo sił i zapału do walki z tym paskudztwem.

      Usuń
  2. Na pewno będzie lepiej. Mi również podczas leczenia był okres gdy leciały wyniki krwi.
    Twoje duże reakcje na leki świadczą że coś Ci zostało do wybicia i że masz lekarstwo które działa. Może trzeba je ułożyć z innym antybiotykiem.
    Z lekarzem na pewno znajdziecie sposób by ten temat rozgryźć.
    Będzie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kryzys....wiem, znam to. Brak sił, a trzeba iść dalej...tylko jaką drogą? Czy próbowałaś ziół? Ja rozpoczęłam i jestem ciekawa tego co się wydarzy. Reszty się boję (to takie typowe dla mnie w bartonelli - strach!). Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń