piątek, 12 września 2014

Powrót

Wróciłam. Już na dobre. Długie i intensywne wakacje skończyły się w niedzielę. Skończyły i od razu uderzyła mnie proza życia, codzienność, normalność. Nie narzekam z tego powodu, bo jestem przekonana, że to też jest dobre. Był czas przygotowań do wojaży, potem wojaże właśnie, a teraz jest czas normalności. Czas pracy i nowych zawodowych wyzwań (a szykuje mi się ich całkiem sporo). Trochę się boję, ale jednocześnie cieszę się na powrót.

Z prozaicznych kwestii jedyne, co po powrocie mnie uderzyło to to, że tak szybko robi się ciemno. Gdy wyjeżdżałam w sierpniu, to dzień był o wiele dłuższy. Teraz, gdy jestem w rytmie normalności (nie wakacji) nie umiem się do tego przyzwyczaić. Tak bardzo jesiennie przez te krótkie dni tu jest.

Wakacje w Chorwacji udały się bardzo. Jedynie pogoda nie była tak piękna, jak w zeszłym roku. Mimo to zwiedziliśmy i zrobiliśmy naprawdę dużo. Z ambitnych planów nie udało się tylko zobaczyć Zagrzebia, ale to dlatego, że i tak przekroczyliśmy wakacyjny budżet. Wkrótce wrzucę parę fotek z wyjazdu. Potrzebuję na to trochę czasu, a moja normalność charakteryzuje się jego brakiem, więc jeszcze nie zdążyłam się z tymi zdjęciami uporać.

Już mamy plany na przyszłe lato. Pierwotnie miała to być Norwegia na rowerach (wiadomość do Ł. - wciąż nie odrzuciłam tego pomysłu ;-) ), ale obecnie bardziej skłaniamy się ku wycieczce po Słowenii (z łazikowaniem po Alpach Julijskich), Chorwacji i docelowo Czarnogórze (z zahaczeniem o Albanię).

Moje samopoczucie podczas wyjazdu nie było złe, ale też nie było rewelacyjne. Miałam problemy ze snem. Ł. też je miał, więc to chyba wina miejsca i pogody. No i w trakcie picia berberysu też bywało gorzej. Niemniej jednak na pewno mam spore zapasy sił. Świadczą o tym chociażby górskie wycieczki, które sobie zafundowaliśmy. Rok temu weszliśmy na Anice Kuk i Sv. Jakov. Pierwsza trasa miała niecałe 7 km i pokonaliśmy 761 m przewyższeń. Druga wycieczka (która nawiasem mówiąc solidnie mnie sponiewierała) liczyła ponad 10 km i 759 m przewyższeń. W tym roku natomiast pierwsza wyprawa w góry to 13 km i 957 m przewyższeń, a druga - istne szaleństwo, spełnianie marzeń, czyli Vaganski Vrh 25 km i 1,82 km przeyższen. Yeah!

Góry Welebit są przepiękne, choć gdy temperatura powietrza sięga ponad 30 stopni - dosyć trudne. Na wycieczki tam trzeba zabierać duże ilości wody i nie można liczyć na skorzystanie ze źródełek, bo takich po prostu nie ma. W dodatku nie powinno się zbaczać ze szlaków, bo góry wciąż nie zostały rozminowane (miny stanowią efekt uboczny wojny 1991-1995). Tereny w szczególności zagrożone minami są zaznaczone na mapach, więc tam - ku rozpaczy Ł. - się nie zapuszczaliśmy. 

Zapomniałam o tym napisać wcześniej - w sierpniu trochę posypały mi się wyniki krwi, a konkretnie miałam (mam wciąż?) niedobór żelaza. Dlatego od wyjazdu na wczasy piję żelazo - codzienne rano. Na początku miałam żelazowy posmak w ustach, ale teraz już się przyzwyczaiłam - jak do wszystkich innych niedogodności boreliozowo-lambliowych.

W przyszłym tygodniu chciałabym pojechać zrobić badanie na bartonellę - chcemy z panią doktor sprawdzić, czy ilość przeciwciał się choć trochę zmniejszyła (w klasie IgG powinna się zmniejszyć, a w klasie IgM powinno już ich nie być). W związku z tym napisałam maila do laboratorium, w którym ostatnio robiłam badanie z pytaniem, gdzie mogę oddać krew. Czekam na informację i jak tylko przyjdzie - jadę się sprawdzić. :)

A tymczasem muszę kończyć, bo wybieramy się na urodziny i wypadałoby coś "przedsięwziąć" w tym temacie. ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz