sobota, 5 lipca 2014

Wielu ojców sukces ma

3 lipca 2014 roku zrealizowałam jedno ze swoich największych marzeń. 3 lipca 2014 roku obroniłam pracę doktorską i we wtorek Rada mojego Wydziału nada mi stopień doktora nauk społecznych w zakresie nauk politycznych, specjalność polityka społeczna.

447 stron marzeń :)

10 lat temu, gdy rozpoczynałam studia zaczęłam marzyć o doktoracie. Wtedy wydawało mi się to tak odległe, jak zdobycie Mount Everestu. Niemniej jednak każdego roku Everest ten stawał się coraz bardziej osiągalny, a ja znajdowałam się coraz wyżej. 

Mój Everest był wypełniony wieloma trudnymi próbami, na swoim szlaku spotkałam wiele przeciwności. Od małych i prozaicznych po te naprawdę ciężkiego kalibru. Przeżyłam okresy niewiary w siebie, godzinami odpędzałam myśli, że jestem za głupia na to, żeby zostać doktorem. Najtrudniejsze do przezwyciężenia było jednak zrozumienie, że z rozrusznikiem serca mogę ten doktorat napisać, a także, że borelioza i bartonelloza nie są w stanie mnie skutecznie powstrzymać przed realizacją marzeń.

Proces tworzenia doktoratu trwał niecałe 5 lat. Najpierw polegał na czytaniu fachowej literatury i formułowaniu koncepcji, wyborze tego, o czym chcę pisać. Następnie przeprowadziłam żmudne i czasochłonne badania. Pisanie natomiast rozpoczęłam dopiero w styczniu 2013 roku. W marcu 2013 roku miałam niemalże skończony pierwszy rozdział i wtedy właśnie zaczął się intelektualny horror. Podjęłam leczenie b&b. Jeśli czytaliście bloga, to wiecie, że było bardzo trudno. Moja koncentracja była niemalże zerowa, myśli w sposób nieuporządkowany kłębiły się w głowie, nic mi nie wychodziło, a tym bardziej pisanie. Drugi rozdział pisałam od kwietnia do sierpnia i naprawdę była to męka. Hektolitry łez wówczas wylałam. Ukończenie trzeciego rozdziału skutkowało listopadowym pogorszeniem samopoczucia i moim drugim w życiu L4. Na szczęście czwarty - ostatni - rozdział, wstęp i zakończenie napisałam w miarę bez większych komplikacji.
Wiosna tego roku upłynęła mi pod znakiem uczenia się do egzaminów doktorskich, a początek lata - na przygotowaniach do obrony. No i się kurczę udało! Chyba nawet bardzo.

Jeszcze to wszystko do mnie nie dotarło. Jeszcze nie potrafię uwierzyć, że za chwilę naprawdę będę doktorem. Jedno wiem na pewno. Nie byłoby tego sukcesu, gdyby nie wsparcie najbliższych mi osób. Ich wiara we mnie stała się wręcz zaraźliwa i chyba sama trochę zaczęłam wierzyć, że mogę to zrobić. Słowa wsparcia, udzielona pomoc to wszystko spowodowało, że się udało. Niemniej jednak doktorat nie jest tylko mój. To jest doktorat wszystkich osób, które mi pomogły. DZIĘKUJĘ! Dziękuję raz jeszcze - rodzinie, Łukaszowi, przyjaciołom, mojej odkleszczowej pani doktor (w tym sukcesie miała duży swój udział)!

Ale po co o tym piszę? Po to, żeby dać świadectwo. Żeby pokazać, że pomimo wielu trudności nie można zamknąć się w świecie choroby, bo jeśli to uczynimy, to stracimy wiele możliwości, które czekają na nas na zewnątrz. Wraz z każdym niezrealizowanym marzeniem stracimy cząstkę siebie samych. Zatem moi drodzy - do boju! Nie dajmy się temu boreliozowemu paskudztwu! Nie dajmy się też innym paskudztwom, bo przecież każdy z nas ma swój odpowiednik boreliozy czy swój rozrusznik serca. Słowem każdy z nas idzie z własnym bagażem przez życie.

A tak swoją drogą stuknęło mi 10.000 wejść na bloga. Dzięki wielkie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz