No i wróciłam do domu. Wyjazd okazał bardzo udany i bardzo motywujący do działania. Jedyny minus był taki, że musiałam się tłumaczyć, dlaczego nie jem, a także że trzeba się było powstrzymywać, gdy różne smakołyki na mnie patrzyły i mówiły: zjedz mnie!
Ostatnim czasem - w ciągu minionego tygodnia, może troszkę dłużej - wcale nie było aż tak źle, ale jak to bywa z leczeniem boreliozy - po lepszym czasie musi nadejść ten gorszy. Wczoraj zaczęło mnie boleć biodro - tradycyjnie prawe. Dziś natomiast już nie tylko boli, ale boli bardzo. To jest naprawdę dziwny objaw. Dziwny, bo mnie on zadziwia - wciąż nie mogę pojąć, jak ono może mnie boleć. Z bolącym biodrem czuję się jak 80. letnia staruszka, której mają wszczepić endoprotezę. Bardzo współczuję takim staruszkom, bo ból biodra wcale nie jest fajny.
Do plusów ostatnich dni mogę zaliczyć to, że około północy udawało mi się zasnąć, więc względnie się wysypiałam. Proszę o więcej. Z minusów z kolei - odkąd wyszło słońce nie mogę wyjść na zewnątrz bez okularów. Czasem używam ich nawet przy zachmurzonym niebie. Światło słonecznie razi mnie bardzo, więc muszę myśleć o tym, żeby nie zapomnieć spakować ich do torebki. Zwłaszcza, gdy wsiadam do samochodu. Prowadzenie auta bez przeciwsłonecznej ochrony oczu jest wręcz niemożliwe.
Wczoraj bartonella miała dobry dzień. Uderzała mroczkami i uderzała pieczeniem stóp. Może rzeczywiście słabo reaguję na Rifampicynę... Jeśli tak, to Levoxa wykończy mnie finansowo. A propos finansów - dziś babcia z dziadkiem zasilili mój lekowy budżet, co bardzo mnie ucieszyło, choć może lepszym terminem jest uspokoiło, bo źródełko z pieniędzmi powoli się wyczerpywało. Z drugiej jednak strony - wolałabym nie musieć posiłkować się pieniędzmi dziadków ani innych członków rodziny czy w ogóle kogokolwiek. To nie jest fajne uczucie, gdy bierzesz od kogoś pieniądze. Ja w każdym razie bardzo tego nie lubię, ale trochę nie mam wyjścia :(. Kolejny beznadziejny aspekt tej choroby, a właściwie połączenia tej choroby z materialnym wymiarem życia w moim kraju-raju.
Z moich obaw - stresuje mnie myśl o babeszjozie. Na wynik będę czekać jeszcze co najmniej półtora tygodnia. Wystarczy już tego odkleszczowego shitu. Naprawdę nie potrzebuję babeszji. I naprawdę boję się, że również i ją mogłabym mieć. Babeszjozę leczy się po zakończeniu leczenia boreliozy. Do jej wyeliminowania stosuje się leki na malarię... a leki te wcale nie są miłe i mają wcale niemiłe skutki uboczne. Wiem, że nie powinnam zakładać czarnych scenariuszy i poczekać na wynik badania. Racjonalnie myśląc - ja to wszystko wiem. Tylko, że w tym momencie nie myślę już racjonalnie. Jestem emocjonalnie zaangażowana w samą siebie i swoje zdrowie lub też jego brak. Nic dziwnego, prawda?
Druga grupa moich lęków związana jest z wtorkiem i przerzuceniem się na Biotrakson. Wenflon, kroplówka, przychodnia. Niech to szlag! To będzie bardzo trudny czas. Boję się...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz