9 kroplówek zostało we mnie wkroplonych.
W poniedziałek miałam mały wenflonowy problem. Zaczął mi się odklejać plaster, więc stwierdziłam, że to nic trudnego - odkleję go do końca i założę nowy. Gdy odklejałam, to prawie bym sobie wyciągnęła wenflon z żyły, więc uznałam, że jednak to nie jest takie łatwe. Zabandażowałam rękę i zabrałam się do pracy. Szczęśliwie Marzena była tego dnia umówiona z moją ciocią, więc wieczorem podjechałam, żeby mnie uratowała. Sprawa okazała się grubsza, ale po paru minutach udało się. Niestety w międzyczasie spuchła mi ręka, ale uparłam się, że do rana wytrzymam, a tak w ogóle chciałam wytrzymać do środy. Niestety za bardzo bolało, było spuchnięte i czerwone. W dodatku wtorkowa kroplówka za bardzo nie chciała przez ten wenflon lecieć, co groziło nowym wkłuciem jeszcze we wtorek rano. Na szczęście spłynęła i dopiero po wszystkim pielęgniarka wyciągnęła to plastikowe cudo z mojej ręki. Cały dzień ręka bardzo bolała, kupiłam Altacet i robiłam okłady, trochę pomogło. Dziś poprosiłam o nowe wkłucie w tę samą rękę - żeby nie mieć dwóch lewych - mam teraz prawą i podwójnie upośledzoną lewą. Podwójnie, bo bolącą w jednym miejscu i przekłutą w drugim. Liczyłam na to, że ten poprzedni wenflon wytrzyma trochę dłużej, był grubszy i według moich pierwotnych planów miałam go mieć do piątku. Życie weryfikuje plany.
Ł. był przy mnie podczas ośmiu kroplówek. Daje radę. Pomaga pielęgniarkom, przenosi wieszak, który obecnie służy za stojak do kroplówki. Nie przeraża go widok strzykawki, wenflonu, rureczek, do których mnie podłączają. Zajmuje się moją kurtką, torebką i strasznie niecierpliwym osobnikiem, czyli mną. Niesamowity jest! Pielęgniarki nadały mu ksywkę "Młody" i jak raz nie zakręcił po kroplówce zestawu do przetaczania, to się śmiały, że musi się następnym razem poprawić. I co - rzeczywiście się poprawił ;-).
A tak poza tym - nie jest źle. Może w końcu leki, a właściwie nowy zestaw lekowy, zadziałają i to cholerstwo będzie w odwrocie. Pisałam ostatnio maile z moją lekarką, bo chciała, żebym jej dała znać, jak będzie po pierwszych kroplówkach. Napisałam, że nie chcę zapeszać, ale chyba jest odrobinę lepiej. Nie jakoś diametralnie, ale jednak. Odpisała, że się cieszy, choć boi się cieszyć, żeby nie zapeszać. No to teraz cieszymy się i boimy się tego razem. Zawsze raźniej ;-).
Jeżeli rzeczywiście ten Biotrakson spowoduje, że będę się dobrze czuć, to ja mogę nawet pół roku na te kroplówki chodzić! Żartuję, tego by pewnie moje żyły nie wytrzymały. Trzymajcie kciuki, żeby dwa miesiące Biotraksonu wystarczyły!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz