Dziś byłam na pierwszej kroplówce. Do przychodni poszłam ze skierowaniem, Biotraksonem, solą fizjologiczną, zestawem do przetaczania, dwoma wenflonami (z niebieskim o cieńszej igle i różowym z igłą grubszą) i z Ł. Odniosłam wrażenie, że pielęgniarka, która mnie obsługiwała nie była z tego faktu zadowolona. Ja na jej miejscu pewnie też bym nie była. Przeszłam z nią do gabinetu zabiegowego, gdzie jej koleżanka z pracy wbijała innej pacjentce zastrzyk. Usiadłam sobie na kozetce, a ona w tym czasie zaczęła wszystko przygotowywać. Okazało się, że nie mam plastra do wenflona - dostałam go z przychodni, ale jutro muszę oddać w zamian nowy. Nie miałam również strzykawki, wacika i płynu do dezynfekcji, ale tego na szczęście oddawać nie muszę. W przychodni natomiast nie mieli stojaka do kroplówek (ha! nie tylko ja czegoś nie miałam), więc trzeba go było zorganizować, czyli zaadoptować do tej roli wagę połączoną z przyrządem do mierzenia wzrostu. Choć w pierwotnej wersji kroplówka miała wisieć na uchwycie od okna. Po zainstalowaniu prowizorycznego stojaka pielęgniarka zabrała się do wbicia wenflonu. Nie było to miłe, trochę bolało, a ona ponarzekała, że mam grubą skórę - to nowość. Na szczęście za drugą próbą się udało i wenflon został zamocowany. Teraz trzeba było już tylko połączyć go rureczkami, czyli zestawem do przetaczania z powieszoną na wadze solą fizjologiczną z wymieszanym Biotraksonem. Podpięta do całości położyłam się na kozetce. Czas zaczął bardzo wolno płynąć, a odmierzały go kolejne krople. Na szczęście Ł. był obok, bo inaczej chyba bym tam ześwirowała. - Czy już 1/3 spłynęła? - Prawie. - Jest już połowa? - Chyba tak. - Jeszcze 1/4? - Trochę więcej niż 1/4. I tak w kółko. Bardzo mi się to dłużyło. Pod koniec Ł. trochę podkręcił kroplówkę (mechanizm regulujący w zestawie do przetaczania), dzięki czemu zaczęło spływać szybciej. Cała ta impreza trwała 1 godzinę i 20 minut i z tego powodu spóźniłam się do pracy.
Po wszystkim umówiłam się na jutro, a moja ręka została zabandażowana i z taką piękną biżuterią udałam się do pracy. Do pracy, w której dziś znów było mnóstwo spraw do załatwienia. Po powrocie do domu miałam ciąg dalszy z bieganiny. W dodatku wbity wenflon wcale mi tego nie ułatwiał. Niestety funkcjonowanie z nim nie jest proste - boli, trzeba uważać, za bardzo nie da się podnosić ciężkich rzeczy, a także pisać, ręka jest sztywna. Trochę kiepsko z tego powodu. Mam jednak nadzieję, że wytrzymam z nim do piątku, bo kłucie jest jeszcze gorsze. Choć niestety w szpitalu przy rozruszniku wytrzymałam tylko trzy dni, bo spuchła mi ręka i bolało. Zobaczymy...
A tak poza tym - nowy lek niewiele zmienił. Dziś padam na twarz, choć jednocześnie chyba będą problemy z zaśnięciem. Poza tym cały dzień bolała mnie głowa, w dodatku temperatura na zewnątrz nie ułatwiała. No i teraz szumi mi uszach. Czadowo...
Pod kroplówką!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz