piątek, 7 czerwca 2013

Kolejna wizyta

Jutro kolejna wizyta u kleszczowej pani doktor. Wyniki badania krwi i moczu mam drugi miesiąc z rzędu OK. Nawet bardziej OK niż miałam zanim zaczęłam się leczyć. Widać te wszystkie witaminy, suplementy diety i inne nieantybiotykowe dragi robią swoje. To będzie już czwarta wizyta, zatem wkroczę w czwarty miesiąc leczenia. Trzeba jeszcze trochę powkurzać borelki i bartonelki.

Mój nastrój psychiczny nieco się poprawił od poprzedniego wpisu. Uff. Za to pojawiło się dawno już zapomniane drętwienie lewej stopy, pieczenie podeszw stóp i szumy w uszach. Leżę w łóżku, piszę tego posta, w domu cisza jak makiem zasiał, a w moich uszach buczenie. Pani doktor mówiła, że jej to nie zniknęło. Na szczęście nie jestem muzykiem, więc jakby miało nie minąć, to jakoś to przeżyję. W ogóle - nie pamiętam, czy już to wspominałam - moja lekarka wie, co leczy również z osobistego punktu widzenia. Niestety ciężko chorowała, miała dwie moje "przyjaciółki", leczyła się przez trzy i pół roku i nie do końca jej się udało. Przez dziesięć dni w miesiącu jest na doksycyklinie, gdyby nie była, to choroba by wróciła. W każdym razie ma pełną świadomość tego, co i jak odczuwam. Kiedyś mi powiedziała, że jest jej niezmiernie przykro, gdy sobie pomyśli o tym, co wszyscy chorzy na boreliozę muszą przeżywać.

Nieustannie boli mnie również biodro. To jest wręcz śmieszne - czuję się niczym 80. letnia staruszka, której schodzone w ciągu całego życia biodra mogą nawalać. W ogóle nogi mam jakieś takie ociężałe. Wgniatają się w łóżko, a ich podniesienie jest nie lada wyzwaniem. Poza tym chyba muszę nie za dobrze wyglądać wieczorami. Fakt, czuję się wtedy szczególnie zmęczona, ale myślałam, że jestem w stanie to ukryć, tak jak ukrywam całe moje chorowanie. Okazuje się, że nie do końca mi to wychodzi, bo co chwilę słyszę, że wyglądam na zmęczoną. Zresztą czasem też średnio wieczorami kontaktuję. Coś na takiej zasadzie, że się wyłączam, zamykam w hermetycznym pudełku i wokół mnie nie ma niczego. 

Ech, kolejna wizyta... Z jednej strony się cieszę, z drugiej się boję. Wiem, że atmosfera będzie miła, ale pewnie nowe wieści już nie. Nauczona doświadczeniem z pierwszej wizyty zawsze spodziewam się najgorszego, a i tak potem mam zepsuty humor. Trzymajcie kciuki! Spotkanie z moją lekarką ma również swój wymiar finansowy. Pomijając odpłatność za wizytę, spory wydatek stanowi wykupienie lekarstw na kolejny miesiąc...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz