12 czerwca 2013 roku - 100 dni leczenia właśnie dziś mija. Pierwsza setka. Ile jeszcze? Dwie? Trzy? Cztery? Byle nie więcej...
Setny dzień leczenia nawet pozytywny jest. Udało mi się wystąpienie na dzisiejszej konferencji, zrobiłam zakupy, umyłam samochód, spakowałam się na jutrzejszy wyjazd (standardowo: ubrania, buty, kosmetyki; niestandardowo: leki), zrobiłam obiad i na koniec upiekłam ciasteczka (trzeba przecież własny prowiant zabrać). Po tym wszystkim czuję się zmęczona, ale daję radę. Wczoraj było gorzej, bo te wszystkie nowe leki mnie przytłoczyły. Dziś już je chyba trochę oswoiłam, ich widok nie przeraża aż tak bardzo. Pewnie zacznie przerażać we wtorek, gdy udam się z małym zestawem do przychodni.
Od soboty znów będzie Tynidazol. Już teraz z góry przepraszam za samą siebie...
Robiąc ciasteczka miałam włączony telewizor. Leciał Telexpress, a w Telexpressie puszczono materiał o Piotrze Głowackim, który właśnie zdobył koronę ziemi... z rozrusznikiem! Da się? Najwyraźniej tak. Ja na początek Mont Blanc bym chciała. Kiedyś sobie obiecałam, że w nagrodę za awans w pracy wejdę na Blanca. Może to wcale nie jest takie nierealne? Chyba zacznę znów marzyć i planować. Marzenie i planowanie bardzo przyjemnie jest. :)
Tymczasem idę świętować z Ł. pierwszą setkę i jeszcze inne symboliczne daty. Adios!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz