No więc kurczę blade średniawo jest. Głównie dlatego, że ostatnio znów mam problemy ze swoją głową. Gdzie ten spokój duszy? Ech. Styczeń jest i pewnie będzie bardzo trudny. Stresik zawodowy to wszystko jeszcze potęguje. Poza tym zbliża się 16 stycznia, a więc druga rocznica wszczepienia rozrusznika (shit!). Zbliża się, a ja już przed nią żyję klimatami szpitalnymi. To dlatego, że Ł. jutro idzie do szpitala. Czekaliśmy na to trzy miesiące (polski system ochrony zdrowia...) i cieszyliśmy się, że może w końcu go zdiagnozują. W każdym razie, że na pewno będzie to krok w dobrą stronę. Tymczasem, gdy zbliża się 7 stycznia ja jestem coraz bardziej nerwowa. To irracjonalne, ale porównuję jego pójście do szpitala z moimi szpitalnymi doświadczeniami. Dodam, że najtrudniejszymi w życiu. Martwię się o niego, bo dla mnie szpitale są okropne. Martwię się, mimo że wiem, że jego pobyt w szpitalu będzie miał zupełnie inny charakter. Mam nadzieję, że szybko go wypuszczą...
Jestem rozchwiana emocjonalnie, wciąż. To straszne. Po powrocie z Zakopca miałam niefajny czas. Dwa dni przesiedziałam nic nie robiąc. No prawie nic, bo świetnie wychodziło mi negatywne myślenie, obwinianie się o wszystko i dochodzenie do wniosku, że jestem beznadziejna. Najgorsze jest to, że nie miałam żadnych, ale to żadnych podstaw, by tak myśleć, a mimo to nie potrafiłam przestać. Po raz kolejny czułam się ubezwłasnowolniona. Cytat z Ł: "Boreliozo, oddaj mi..." (i tu padło moje imię). Te proste zdanie utkwiło mi w pamięci, bo sama chciałabym być już oddana.
Na szczęście ze stanu "moja wina" już się wydostałam. Pomogło mi to, że wzięłam się za kolejny tom moich ulubionych kryminałów Jo Nesbo (przy okazji polecam!) i on pozwolił mi nie myśleć, pozwolił mi wyłączyć myślenie. Obiecywałam sobie, że przez jakiś czas ich nie ruszę (mam jeszcze trzy do przeczytania z całej serii o Harrym Hollym), ale musiałam sobie jakoś pomóc i ruszyłam. Efekt był taki, jak zawsze - nie potrafiłam się oderwać od książki. Przeczytałam ją w trzy dni i tym razem naprawdę nie ruszę kolejnej, aż do momentu zakończenia największego zawodowego projektu mojego życia, czyli mam nadzieję, że do marca.
Jutro po długiej przerwie idę do pracy. Muszę wstać o 6:15 i nie mam pojęcia, jak to zrobię, bo ostatnio wstawałam około 8:30. Przezornie wzięłam już Xanax i mam nadzieję, że tej nocy jakoś to będzie. Za to wczorajsza była bardzo, bardzo okropna. Ostatni raz na zegarek spojrzałam o 2:15. Byłam cała mokra i musiałam wstawać i się wachlować, bo dosłownie się topiłam. Nie chciałam brać wczoraj Xanaxu, ale o tej 2:15 nie wytrzymałam i wzięłam, po czym zasnęłam - jakby mi ktoś źródło zasilania odłączył. Za to rano oczywiście były efekty nocnych przygód w postaci zmęczenia, bólu mięśni, kolan. Tym razem będzie lepiej! Musi. Dobrej nocy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz