czwartek, 2 stycznia 2014

Powrót do szarej rzeczywistości

Wróciłam, ledwo żyję, ale niczego nie żałuję, było warto i gdybym tylko mogła, to pojechałabym jeszcze raz. To w największym skrócie podsumowanie ostatniego wyjazdu i mojego obecnego samopoczucia. A teraz trochę bardziej szczegółowo.

Sylwester był cudowny. Wyjechaliśmy w poniedziałek po południu. Noclegi mieliśmy na stoku Gubałówki, co wiązało się z drobnymi trudnościami z dojazdem (gdyby leżał śnieg, to musielibyśmy zostawić auto przy głównej drodze, jakieś 300 metrów od pensjonatu), ale również z przepięknym widokiem na Zakopane i Tatry. Gdy obudziliśmy się w sylwestrowy poranek i zobaczyliśmy Tatery - byliśmy zachwyceni. A wyglądało to tak:



Pierwszej nocy nawet się wyspałam. Poza paroma pobudkami i lekkim spoceniem się nie było źle. Około 11:30 wyruszyliśmy do Białki Tatrzańskiej (a właściwie na lodowiec białczański, bo śnieg leży tam niemalże cały rok - bardziej jest utrzymywany niż samoistnie leży). Niemiłym zaskoczeniem były tłumy ludzi, wśród których oprócz Polaków dominowały dwie nacje - Rosjanie i Ukraińcy. Na szczęście z każdą godziną ludzi było coraz  mniej i wieczorem w końcu można było sobie pojeździć. 

Na lodowcu białczańskim ;-)

Jazdę skończyliśmy po 19:00 i w nagrodę, a także na rozgrzanie Ł. kupił mi grzane wino, które sączyłam sobie w samochodzie.

Rozgrzewający zestaw na "po nartach"

Po powrocie do pensjonatu zjedliśmy ciepłą kolację, wzięliśmy prysznic i po 23:00 wyruszyliśmy na szczyt Gubałówki - wśród tłumu ludzi, dorożek, busików i samochodów, które też zmierzały w tamtą stronę. Około 1:00 byliśmy w naszym cieplutkim pokoju i dosłownie padliśmy na twarz. Mimo, że w nocy udało mi się wyspać, rano czułam się lekko "niedorobiona". To poczucie towarzyszy mi też dzisiaj, dlatego po obudzeniu zarządziłam odpoczynek i wciąż leżę w łóżku. Nowy Rok również świętowaliśmy na stoku, tym razem krócej i mniej intensywnie. Dłuższe jeżdżenie chyba by mnie zabiło, a już na pewno zmasakrowało.

Lodowiec białczański o zachodzie słońca

Tak sobie myślę, że podczas tego wyjazdu wszystko mnie cieszyło. Jak małe dziecko. Pobyt na Gubałówce, jazda na nartach, grzane wino i inne wino również, szampan, pokaz sztucznych ogni, a także habmurger (od jakichś dwóch lat nie jadłam habmburgera, a ten był naprawdę dobrze zrobiony i nie wiało od niego chemią), gorąca czekolada i przepyszna szarlotka. Choć na chwilę mogłam zapomnieć o chorowaniu i poczuć się normalnie - jak zdrowy człowiek.

Oczywiście za takie szaleństwo trzeba teraz płacić bezsilnością i niemocą, ale były one wkalkulowane i w pełni uświadomione. Tak więc wczoraj po powrocie przeżyłam drobne załamanie... i wyszłam na totalną beksę. Na szczęście Ł. był obok i dzielnie to zniósł... Potem w celu wyeliminowania ryzyka problemów związanych ze snem wzięłam Xanax i odniosłam sukces - spałam 10 godzin. A teraz - tak jak wspominałam - leżę sobie w łóżku i cierpię fizyczny ból egzystencjalny. Mam tylko nadzieję, że jutro już będę na chodzie...

Pozdrawiam noworocznie. Mam nadzieję, że Wasz Sylwester był równie udany i że jesteście w lepszej formie niż ja obecnie. Adios!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz