Byłam dziś na kolejnej wizycie u odkleszczowej pani doktor. Jak zwykle wróciłam w niezbyt dobrym nastroju, choć jak zwykle było bardzo miło. Dostałam kolejny zestaw leków. Coś nowego zamiast Rolicynu - nazwy nie pamiętam, a receptę zostawiłam w aptece - Levoxę, Tynidazol i Biotrakson - 35 dwugramowych fiolek. Nie wiem, czy uda mi się je zdobyć, bo podobno w hurtowniach są tylko jednogramowe. Jutro będą do mnie z apteki dzwonić z informacją, czy się zdobyli, czy nie.
Jeśli będzie Biotrakson, to leki na kolejny miesiąc znów będą około 1000 zł kosztować. Jeśli natomiast nie kupię go w aptece, to najprawdopodobniej odkupię od kogoś, komu został - w sumie, tak czy siak 1000 zł. Pani doktor mówiła, że ma namiar na taką osobę.
Opowiedziałam lekarce o wyjeździe do Chorwacji i o tym, jak tam funkcjonowałam. Stwierdziła, że chyba jednak za wcześnie się na ten wyjazd porwałam... Chyba powinnam była nie jechać. Przynajmniej nie w tym stadium leczenia. Czasem (albo często) więcej chcę niż mogę.
Dostałam też małą burę za nieprzestrzeganie godzin leków i posiłków. W Chorwacji nie bardzo mi to wychodziło, po powrocie też. W sumie to nie była bura, lecz stwierdzenie, że to niezbyt dobrze i że powinnam się trzymać ustalonych godzin.
Podczas wizyty poznałam też plany na przyszłość. Na kolejnej wizycie dostanę nowy antybiotyk zamiast Biotaksonu, tym razem doustny, więc skończą się kroplówy (aha, od poniedziałku - jeśli go kupię - będę brać podwójną dawkę Biotraksonu, ale za to przez cztery dni w tygodniu, więc weekendy będę mieć wolne). We wrześniu mam zrobić kolejne badanie na poziom limfocytów CD 57. Poza tym plany były dosyć dalekosiężne. Na tyle, że w pewnym momencie zorientowałam się, że planujemy już na marzec i dalej, więc raczej to całe bagno nie skończy się po roku... :( W sumie lepiej mieć tego świadomość wcześniej, niż potem w marcu się bardzo rozczarować.
Pani doktor zaleciła mi również postarać się o rehabilitację w ramach NFZ, żeby zmniejszyć w ten sposób ból bioder i kolan. Jako, że poniedziałek muszę się wybrać do lekarki rodzinnej po zlecenie kroplówek, skierowanie na kolejne badanie krwi, przy okazji zapytam również o skierowanie na rehabilitację, jeżeli w ogóle ona może coś takiego wystawić.
To chyba wszystkie najważniejsze punkty dzisiejszej wizyty. Miałam cichą nadzieję, że to będzie pierwsza wizyta, z której będzie płynęło więcej plusów niż minusów. Tymczasem pod tym względem była taka, jak pozostałe - na minus. Chyba po raz kolejny rozczarowałam się zbyt wolnym i za trudnym leczeniem. Po prostu jestem niecierpliwa, znów chciałabym móc wszystko.
Jeszcze jedno - dziś pani doktor powiedziała, że ma nadzieję, że w przyszłości będę mogła żyć bez rozrusznika. Powiedziałam jej, że moja pani kardiolog w to nie wierzy. Odpowiedziała, że ona mimo wszystko wierzyć będzie! Wow. Ja też chciałabym mieć silną wiarę, że tak właśnie będzie. Tylko kurczę jakoś nie potrafię. :(
I z innej beczki - człowiek do wszystkiego może się przyzwyczaić. Ja przyzwyczaiłam się do widoku wbijanej we mnie igły. W środę, gdy byłam na badaniu krwi patrzyłam od początku do końca. Co więcej, to w ogóle nie bolało. Nieźle, prawda? Choć nikomu nie życzę, żeby musiał się do tego przyzwyczajać.
Edycja: od wczoraj czuję się jak kawałek gówna. Wszystko mnie boli, jestem zmęczona i w ogóle się nie wysypiam. Wczoraj przez bolące biodra nie poradziłam sobie z obcięciem paznokci u stóp. Dziś wstałam ze spuchniętymi oczami i biodrową masakrą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz