Wróciłam. Wyjazd zaliczam do udanych. Oczywiście moje panie B. usilnie przypominały mi o swoim istnieniu, ale dałam radę i to jest najważniejsze. Poza tym z każdą kroplówką, z każdym kolejnym dniem leczenia jestem bliżej końca i to sobie nieustannie powtarzam.
Przypominanie o swoim istnieniu panie B. uskuteczniały przede wszystkim koszmarnym bólem bioder, mięśni, głowy. Bólem całego ciała. Do tego dochodził szum w uszach, piekące stopy i potworne zmęczenie. Miałam też problemy ze snem. W ciągu najlepszych nocy spałam po 6 godzin, w ciągu tych gorszych prawie w ogóle. Czuję, że snu trochę mi brakuję, ale leżę w łóżku i nie potrafię zasnąć. Znowu.
Natomiast największym "hitem" wyjazdu było moje zagubienie i niepamięć. Zapominałam dosłownie o wszystkim - o rzeczach, które gdzieś zostawiałam, o tym, co miałam zrobić, o tym, co ktoś do mnie mówił. Codziennie kilkukrotnie szukałam telefonu, portfela, aparatu itp. Miazga jakaś. Zaburzało mi to mój perfekcyjny świat i prowadziło do irytacji i złości na samą siebie.
Na ból trzykrotnie dostałam od Marzeny ketonal - raz w postaci zastrzyku, dwa razy do kroplówki. Zastrzyk był okropny. Nabrałam po nim podejrzenia, że po to robią takie zastrzyki, żeby pacjent zapomniał o źródle bólu - zamiast bioder bolał mnie pośladek, w który Marzena wbiła lek.
Jak już wiecie - problemem też były kroplówki. W efekcie moje ręce nabrały fioletowych odcieni. Stopy zresztą też. Starałam się również nie marnować kroplówkowego czasu i pod czujnym okiem Marzeny nauczyłam się je przygotowywać i sama się podłączać/odłączać. Dzięki temu dziś po powrocie nie musiałam iść do przychodni - wszystko sama zrobiłam w domu. Jeśli tylko będę miała drożne wenflony, to mogę działać. Wenflonów niestety sobie nie wbiję, choć w tej kwestii też nastąpił przełom - jestem w stanie patrzeć na wbijanie igły. Nie mdleję, nie robi mi się słabo. Znoszę wszystko. Chyba zasłużyłam na naklejkę: Dzielny pacjent! ;-)
Wyjazd uświadomił mi także, że muszę mocno spinać pośladki i walczyć, bo jeszcze trochę tej walki mi pozostało, choć wydawało mi się, że już jest z górki. W każdym razie - na początku leczenia ten wyjazd byłby nierealny. Na początku leczenia nie byłabym w stanie funkcjonować w Chorwacji na takim poziomie intensywności, jak obecnie. Co oznacza, że jest lepiej niż gorzej i walczę, żeby było jeszcze lepiej. Trzeba sobie intensywność jeszcze bardziej podkręcić!
Wenflon w stopie nie jest spoko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz