Nie jest dobrze, nie jest źle. To chyba najlepsze podsumowanie tego co tu i teraz. 9 dzień na Tynidazolu. Psychicznie czuję (o dziwo!), że daję radę (mimo większych lub mniejszych problemów), fizycznie trochę mnie to przytłacza (jak zwykle zresztą). Na szczęście środowy wybryk mojego układu pokarmowego był jednorazową akcją, więc prawdopodobnie dopadł mnie jakiś rotawirus. Niestety po środzie i od środy (albo może od wtorku, już sama nie wiem) zmagam się ze zmęczeniem, bólem głowy, problemami ze snem (choć dziś akurat usnęłam momentalnie, niestety nie mogę powiedzieć, że się wyspałam, mimo 8 godzin snu). Do tego wszystkiego budzę się mokra od potu, a potem w ciągu dnia oblewają mnie fale gorąca. Ratunkuuu, mam menopauzę... Yyyy, nie - mam Tynidazol. Na szczęście jeszcze dziś i jutro, a potem jeszcze parę dni i wszystko wróci do normy. Czasem zastanawiam się, czy rzeczywiście mój organizm tak reaguje na uśmiercanie jednej z moich przyjaciółek (boreliozy), czy też może ja sobie wmawiam, że tak powinien reagować i swoją podświadomością wywołuję takie reakcje.
Zastanawianie się nie wychodzi mi za dobrze. To znaczy - dobrze potrafię się zastanawiać, ale to zastanawianie się nigdy nie kończy się dla mnie dobrze (ale niepoprawne stylistycznie zdanie ze zbyt częstym użyciem słowa dobrze). Cały 2012 rok się zastanawiałam i przez to zastanawianie potrzebowałam pomocy pani psycholog. Od momentu podjęcia projektu "Leczenie" również miałam chwile, dni z zastanawianiem się. Ostatnio zastanawiałam się w środę i czwartek. Zastanawianie zwykle polega na analizowaniu klatka po klatce tego, co się wydarzyło, co powiedziałam, jak się zachowałam i kończy się dochodzeniem do wniosku, że jestem beznadziejna (tak w telegraficznym skrócie). Słowem - zastanawianie się zawsze prowadzi do pogorszenia mojego nastroju. Takie samoumartwianie się. W średniowieczu byłoby to pewnie dużą wartością - niczym św. Szymon Słupnik dobrowolnie wybieram cierpienie. W hedonizmie XXI-wiecznej rzeczywistości umartwianie się wręcz nie przystoi. W każdym razie - w piątek rano oświeciło mnie. Uświadomiłam sobie, że zastanawianie się przychodzi mi w naturalny sposób wtedy, gdy wpadam w psychiczny dołek, a po sesji zastanawiania się dołek ten natychmiast się pogłębia. Dlatego też podejmuję akcję - KONIEC zastanawiania się! Wiecie jakie to jest cholernie trudne?
Wraz z końcem zastanawiania się podjęłam jeszcze jedną akcję, czyli KONIEC z drapaniem skórek. Nabawiłam się bardzo niefajnego nawyku drapania skórek przy paznokciach w stresujących sytuacjach. Tym stresem może być zdawanie egzaminu, ale też nauka do niego. Może go wywołać spotkanie rodzinne lub rozmowa na jakiś nieprzyjemny temat z osobą, z którą nie chce się rozmawiać. Efektem drapania jest zawsze makabryczny wygląd kciuków, palców wskazujących i środkowych. Dość tego - nie drapię! Liczę na to, że napisanie o końcu zastanawiania się i drapania skórek wpłynie na mnie motywująco. Psychologiczny mechanizm - im więcej osób poinformujesz o tym, co chcesz osiągnąć, tym większe szanse, że zmobilizujesz się i odniesiesz sukces.
A tak poza tym - zakończyłam rehabilitację. Nie jest dobrze, nie jest źle. Czyli nie widzę jakiegoś rewelacyjnego efektu (jeszcze nie widzę? czy w ogóle go nie zobaczę?), ale też nie boli tak bardzo, jak bardzo boleć potrafiło. Umówiłam się na wizytę u pani doktor od rehabilitacji 3 października. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Wczoraj byłam też na kolejnej odkleszczowej wizycie. Wszystko OK, dostałam ten sam zestaw leków. Krew mi się poprawiła, więc bawimy się dalej. Tylko muszę się jeszcze wstrzymać z limfocytami - badanie mam dopiero w grudniu zrobić. Do tego wszystkiego trzeba niesamowitej cierpliwości. Odkąd zaakceptowałam i pogodziłam się z prawdopodobnym późniejszym zakończeniem leczenia cierpliwość przychodzi mi nieco łatwiej. Choć w przypadku monitorowania poziomu limfocytów CD 57 wciąż mi o nią trudno.
I już zupełnie na koniec ponarzekam sobie na skopane życie, a co! Brat był w Dolomitach. Chodził po via ferratach - przepiękne widoki, duża ekspozycja i walka w skale. Marzenie. Niestety powiedział, że wymagało to częstego podciągania się rękami. Zwłaszcza na tych trudniejszych tak było. Ja chcę w Dolomity, ja nie chcę rozrusznika. Z rozrusznikiem na dolomickich via ferratach nie mam czego szukać... :(
Haha, właśnie znalazłam te zdjęcie w mojej komórce. Pamiątka z wakacji. Zupełnie o nim zapomniałam. Tak się wygląda po zdobyciu góry Sveti Jakov. Leżę w cieniu, in the middle of nowhere, czekam aż Ł. pójdzie na parking, odbierze samochód i po mnie przyjedzie ;-).
Edycja: 10 dzień Tynidazolu. Pracuję nad przełomowym medycznym eksperymentem - jak pozbyć się kolan, nie tracąc przy tym zdrowia. Ktoś ma jakiś pomysł? Boli...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz