No i rozpętało się małe kleszczowe piekło. Rodzice wybrali się na weekend na działkę. Mała, urocza miejscowość położona nieopodal dużych lasów. Jako zapaleni grzybiarze udali się na kilka leśnych wycieczek i przywieźli całą masę prawdziwków, podgrzybków i kani. Wszyscy się cieszyli - moja rodzina uwielbia jeść grzyby (chyba w każdej postaci), ale również zbieranie, suszenie, zaprawianie sprawia im ogromną przyjemność.
W poniedziałek wieczorem mama wyczuła, że ma kleszcza na plecach. W związku z tym, że ja już spałam za jego wyciąganie zabrał się tata. Niestety. Niestety również kleszcz był już rozdrapany - mama drapała go będąc pod prysznicem. Co gorsza, w efekcie tego "profesjonalnego" wyciągania w mamie została noga kleszcza. Więc tata wziął igłę i nogę wyciągnął.
Gdy rano wstałam dowiedziałam się o całej tej sytuacji. Od razu mi się to nie podobało. "Dlaczego go sami wyciągaliście? Dlaczego nikt mnie nie obudził? Dlaczego kleszcz nie znalazł się w słoiku w lodówce, dzięki czemu moglibyśmy go wysłać do badań i w ten sposób mieć pewność, czy był, czy też nie był zakażony? Dlaczego?" Jeszcze bardziej nie spodobało mi się to, co zobaczyłam. Wokół małej ranki, która powstała od wyciągania igłą było zaczerwienienie wielkości około półtora centymetra. RUMIEŃ! "Mamo, musisz podjąć leczenie!". W tym momencie zobaczyłam łzy w oczach mamy, natomiast reakcja taty była zupełnie odmienna - wyparcie. Ciekawie z psychologicznego punktu widzenia było ich obserwować. Szkoda tylko, że poza psychologiczną obserwacją patrzę na nich również emocjonalnie. W każdym razie tata zaczął negować rumień i całą sytuację. Stwierdził, że mamy kleszczową paranoję. W sumie to ja nie mam pewności, czy to był rumień. Ale z drugiej strony - nie ma to znaczenia, ja przecież nigdy rumienia nie miałam. Mama natomiast z całą pewnością ma coś, czego mieć nie powinna, czyli to zaczerwienienie przypominające z wyglądu rozdrapane ugryzienie komara.
Po wielu trudach udało mi się namówić mamę, żeby umówiła się na wizytę. Właściwie to ja ją umówiłam. Jedziemy w piątek wieczorem. Mama bardzo to przeżywa, od poniedziałku jest ekstremalnie nerwowa. Jej pierwsza reakcja - moja ulubiona - "Ale ja nie mam pieniędzy na leczenie". Moja kontra: "Wolisz wydać teraz 1000 zł czy w przyszłości 15 000 zł". Rozluźnienie sytuacji w stylu: "To będą najdroższe grzyby świata" wcale jej nie rozluźniło, więc przestałam żartować z tego tematu. Myślę, że do pójścia do lekarza skłoniły ją moje doświadczenia. W sumie byłaby totalną ignorantką, gdyby jednak się nie zdecydowała.
Co gorsza, we wtorek wieczorem zauważyłam, że kleszcza przywiózł także mój pies... Z kolei dosłownie przed chwilą mama zadzwoniła z informacją, że wujek również ma kleszcza (był wczoraj na grzybach w tym samym miejscu), a ona znalazła drugiego - pod kolanem! To jest jakieś kleszczowe piekło! Znowu wrócił mój strach przed kleszczami. Ł. też miał kleszcza - jakieś dwa tygodnie temu, bez rumienia, ale co z tego... Obiecał mi, że zrobi ELISĘ, potem chciałabym go namówić, żeby zrobił Western Blot... Poprosiłam go przed chwilą, żeby już nie jechał w tym sezonie na grzyby... Kleszcze, kleszcze, wszędzie kleszcze. Ratunku! Boję się lasu, boję się kleszczy!
U mnie natomiast stan: "Nie jest dobrze, nie jest źle" dalej się utrzymuje. Pracuję - daję radę (teraz też jestem w pracy, ale kleszczowe piekło skłoniło mnie do uzewnętrznienia się i odłożenia na chwilę pracy), ale niesamowicie bolą mnie kolana (gdy zmieniam pozycję), do tego dochodzi głowa i odwieczne problemy ze snem. Wczoraj po raz pierwszy wzięłam Xanax (taki lekki psychotropek, na którego receptę dostałam przy poprzedniej wizycie) - nie pomógł. Męczyłam się jakieś półtorej godziny... :(. Jedyna różnica po tabletce była taka, że gdy usnęłam, to już się nie budziłam w nocy.
Wczoraj w ramach kulinarnych inspiracji zrobiłam placki z cukinii (cukinia, czosnek, cebula, jajko, mąka żytnia i przyprawy - wszystko zgodne z regułami diety)
A tak poza tym wzięłam się za jogę, choć na razie chyba będę musiała odpuścić. Ćwiczyłam wczoraj i przedwczoraj. Standardowy zestaw asan (pozycji), które robiłam podczas zajęć z jogi w 2011 roku. Po ćwiczeniach trochę bolały mięśnie (zakwasy czy coś;-) ), ale najgorsze jest to, że bolał prawy bok, bolało serce. Chyba nie wszystkie ćwiczenia są dobre dla zarozrusznikowanego serducha. Na razie robię przerwę w jodze, potem zobaczymy. Jak się dowiedziałam - jogę powinnam ćwiczyć ze względu na wytwarzane napięcie mięśniowe i dostarczanie do mięśni tlenu, którego borelioza bardzo nie lubi.
Trochę jogi
Na stronie boreliozaonline.pl można dowiedzieć się na czym polegają testy na borelioze, oraz można poznać pierwsze jej objawy.
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, że wydarzyła się taka sytuacja. Dobrze jednak, że o tym piszesz, może ludzie trafią na ten wpis i zobaczą, jak poważna jest to choroba. Moim zdaniem warto robić testy na wykrywanie boreliozy każdorazowo po złapaniu kleszcza.
OdpowiedzUsuń55 yr old VP Accounting Deeanne Babonau, hailing from Leduc enjoys watching movies like "Rise & Fall of ECW, The" and Inline skating. Took a trip to Birthplace of Jesus: Church of the Nativity and the Pilgrimage Route and drives a 3500. moj ostatni wpis na blogu
OdpowiedzUsuń