Uffff, piątek. To był bardzo męczący i napięty tydzień. Napięty do granic możliwości - spotkania, nadrabianie zaległości i spora dawka spraw na cito. Co gorsza, obfitował on w późne chodzenie spać i wczesne wstawanie. Po takich pięciu dniach jestem potwornie zmęczona, ale nie kładę się na popołudniową drzemkę. Właśnie wypiłam kolejną kawę i walczę z bólem głowy, bo muszę zrobić całą masę rzeczy do pracy. Chyba po raz kolejny - gdy do wyboru jest zdrowie i wypoczynek lub praca - wybieram pracę. Wiem, że to nie najlepszy wybór, ale sama myśl o tym, ile mam do zrobienia doprowadza mnie do typowego stresowego bólu serca. Poza tym wmawiam sobie, że jutro jest sobota i dzięki temu w końcu się wyśpię, tak do 9:00 bym chciała...
Dziś zaczęłam Tynidazol, więc wiem, że powinnam przygotować się na najgorsze - tak co najmniej do 26 września, ale zamiast przygotowań cały czas żyję nadzieją, że to już jest ten moment, w którym Tynidazol będzie bardziej znośny. Wierzę, że tym razem lepiej sobie z nim poradzę. Jednocześnie boję się, że znów się rozczaruję. Choć to już nie będzie takie rozczarowanie, jakie przeżyłam w lipcu, kiedy nabrałam wręcz przekonania, że najgorsze minęło, po czym panie B. z całą mocą pokazały mi, jak bardzo się pomyliłam. Podsumowując - boję się tynidazolowego czasu, mam nadzieję, że będzie bardziej znośny i jednocześnie jestem świadoma tego, że mogę się rozczarować, ale to będzie mniejsze rozczarowanie niż lipcowe. Zakręciłam się, prawda?
Tak poza tym - przeżyłam pierwszy tydzień rehabilitacji. Nie było łatwo, a właściwie wciąż nie jest. Wręcz każdego dnia było i jest coraz gorzej. Te niby proste ćwiczenia obciążają moje biodra i kolana, ale zagryzam zęby i staram się wykonać ich jak najwięcej i jak najlepiej. Wczoraj i przedwczoraj skończyłam solux i lasery trochę wcześniej (nie było innych pacjentów i nie musiałam czekać), dzięki czemu na salce byłam 20 minut przed czasem. Rehabilitanci wpuścili mnie na łóżko i zamiast 30 minut ćwiczeń - ćwiczyłam przez 45. Obecnie przez tę rehabilitację ledwo chodzę. Stanie, stawianie kroków, ale też zmiana pozycji bolą.
Zdjęcie robione z ukrycia - solux, podłoga i moje biodro
W rehabilitowaniu śmieszne jest też to, że jestem tam najmłodsza, ale dopiero dziś zwróciłam na to uwagę. No i zdecydowanie najmłodsza na ćwiczeniach na biodra. Chyba to właśnie wzbudziło ciekawość masażysty, który raz mnie podpinał do wyciągów i zapytał, co mi jest. Odpowiedziałam, że mam boreliozę i przez to bolą mnie biodra i kolana. Dopytał więc, czy mam jakieś zmiany zwyrodnieniowe. Powiedziałam, że chyba nie, przynajmniej mam taką nadzieję, ale oprócz bólu strzelają mi biodra i kolana (plus inne stawy też, ale tego już nie dodawałam). W sumie to, że każdy większy staw przy ruszaniu nim mi strzela, strzyka, chrupie (czy jakkolwiek to nazwać) zorientowałam się dopiero jakiś miesiąc temu. To niestety nie jest pozytywna informacja. Borelka znalazła sobie w nich pożywkę.
Kolejne zdjęcie z ukrycia, czyli ćwiczę biodra i kolana
Teraz na szczęście dwa dni odpoczynku od rehabilitowania, a potem druga i ostatnia seria. Będę musiała w przyszłym tygodniu zapisać się do poradni rehabilitacyjnej, bo ostatnio lekarka powiedziała, że mam przyjść, gdy skończę przepisane zabiegi. Mam też poszukać miejsca, gdzie robią krioterapię, bo chciałaby ją włączyć w moją rehabilitację.
Zrobiłam dziś badanie krwi. To jest niesamowite - zero siniaków, tylko malusieńka ranka, gdzie igła była wkłuta. Co prawda - pani pielęgniarka narzekała, że mam cienkie żyły, bo za pierwszym ruchem nie udało jej się napełnić strzykawki krwią, ale poruszała igłą i za chwilę czerwona ciecz poleciała. Ja na to wszystko patrzyłam i zastanawiałam się, co ta kobieta sobie myśli w związku z tym, że patrzę. Marzena powiedziała mi kiedyś, że większość ludzi nie patrzy. Zatem niedawno dołączyłam do hardcorowej mniejszości? Wyniki badania będę miała w poniedziałek. Oby były lepsze niż ostatnio, obym miała więcej białych krwinek...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz