W chorowaniu na chorobę z Lyme (powszechnie znaną jako borelioza) jest wiele trudnych momentów. W moim odczuciu w leczeniu tej choroby trudne momenty zostają spotęgowane. Przynajmniej w pierwszej fazie leczenia tak właśnie jest, czego jestem chodzącym przykładem. Lepsze dni skończyły się po tygodniu i znów przyszło mi zmierzyć się z samą sobą. Przeczytałam ostatnio kolejny artykuł w temacie choroby i zapisałam sobie jedną myśl z tego artykułu: "Borelioza nie zabija, ale niejednokrotnie będziesz chciał, żeby tak było". Nie mogę się podpisać pod nią obiema rękami, bo za bardzo kocham życie, ale muszę przyznać, że coś w tym jest...
W listopadzie robię refundowane przez NFZ badanie na występowanie we krwi przeciwciał przeciwko bakterii borrelia. Badanie jest wykonywane w dwóch klasach - IgM (aktywne zakażenie), IgG (stara, przechodzona choroba). Po dwóch tygodniach w przychodni odbieram wynik. Klasa IgM - ujemny, klasa IgG - dodatni, ale nieznacznie. Z wynikami odwiedzam lekarkę rodzinną, która wypisuje mi skierowanie do lekarza chorób zakaźnych i mówi, żebym się nie martwiła, bo niektórzy jej pacjenci mieli normę podwyższoną kilkukrotnie, a ja miałam tylko o 4 jednostki. Dodatkowo przez kumpla konsultuję tę kwestię z jego znajomym lekarzem. Lekarz potwierdza - powinnam odwiedzić zakaźnika. Zaczynam więc poszukiwania lekarza. Szybko okazuje się, że na wizytę w ramach kontraktu z NFZ nie mogę liczyć, bo w przychodniach chorób zakaźnych terminy są dopiero za pół roku lub nawet za rok (sic!). Znajduję przychodnię prywatną i zapisuję się na wizytę. Wizyta była jedynie stratą czasu. Całe szczęście, że nie była droga.
Lekarka okazuje się być 80. letnią staruszką. Choć pewnie jest w bardzo dobrej kondycji, w lepszej niż niejedna młoda osoba. Na wstępie informuje mnie, że borelioza stała się obecnie bardzo modna. Co daje mi do zrozumienia, że według niej podążam za modą i chcę być chora. Przerażające jest to, że lekarz z takim stażem może wygłosić taką opinię, nie zastanawiając się nawet, czy to rzeczywiście efekt mody, czy też może zwiększonej świadomości lub zachorowalności. Pani doktor stwierdza również, że ona już 60 lat temu, gdy zdawała egzamin na zakaźnika, uczyła się o boreliozie. Po wizycie sprawdziłam - jako jednostkę chorobową boreliozę wyodrębniono w 1982 roku, a więc 30 lat temu... Na zakończenie dodała, że medycyna to nie liczby, a podwyższona liczba przeciwciał świadczy jedynie o tym, że miałam kiedyś styczność z tą chorobą, a teraz już nic mi nie jest. Życząc dużo zdrowia pani doktor mnie pożegnała, a ja z mieszanymi uczuciami wyszłam na korytarz. Wizyta trwała około 5 minut i podczas niej nie padło ani jedno pytanie o objawy. Miała miejsce jedynie analiza badania ELISA. Dziś wiem, że nie medycyna to nie liczby, lecz ELISA to nie liczby. Test ten niestety bardzo często nie ukazuje stanu faktycznego. Zwłaszcza przy "starej" boreliozie. Jednym słowem - jego pozytywny lub negatywny wynik nie świadczy ani o chorobie, ani też o jej braku.
Pani doktor nie do końca przekonała mnie do swoich teorii, na szczęście. Na szczęście po raz kolejny miałam szczęście...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz