Obudziłam się dziś po 7:00, ale nie miałam siły wstać. Leżałam więc do momentu, gdy zadzwonił budzik, informując o konieczności wzięcia pierwszego antybiotyku. Dalsze leżenie wydało się nieznośne, więc zwlekłam się z łóżka. W momencie wstawania poczułam, że to był jednak błąd, bo boli mnie głowa i jakoś tak dziwnie wszystkie mięśnie też. Poszłam do łazienki, spojrzałam w lustro i zobaczyłam, że mam opuchnięte oczy. W dodatku były całe czerwone. Po wyjściu z łazienki usiadłam i tak siedziałam do momentu, w którym musiałam wstać, żeby zrobić sobie śniadanie i wziąć drugi antybiotyk. Ten drugi jest paskudny - dwie wielkie i trudne do połknięcia tabletki, które w dodatku śmierdzą. Dzień jak co dzień. Potrzebuję tylko trochę siły, żeby jakoś dotrwać do jego końca...
Jeśli mam wskazać rejon mojego ciała, który borelioza i bartonelloza wybrały sobie za szczególnie dobry do zaatakowania, to poza sercem będzie nim głowa. Bakterie szczególnie dobrze sobie radzą z rozwalaniem mojej psychiki. Wszystkie te objawy fizyczne jestem w stanie znieść, ale gdy do nich dołączą się różne pokrętne i negatywne myśli, to robi się nieciekawie. Do tej pory nie znalazłam sposobu na samą siebie i swoje myślenie. Co gorsza, nie można mnie oddzielić od choroby. Nie można wskazać, kiedy jestem ja - zawsze aktywna, wesoła, czasem spontaniczna i szalona, a kiedy są bakterie - włączające mi komplikatory, smutek i nostalgię.
Ostatnio coraz częściej zauważam objaw, który wolałabym przemilczeć i który bardzo mnie denerwuje. Robię błędy ortograficzne... Nie mogę w to uwierzyć. Robię je zarówno po polsku, jak i po angielsku. Do tej pory to mi się nie zdarzało. Ostatnio muszę po kilka razy czytać to, co napiszę, bo potem znajduję tam piękne kwiatki. To wszystko brzmi tak niewiarygodnie, że często zastanawiam się, jak to się w ogóle mogło wydarzyć. Tak bardzo chciałabym mieć to już za sobą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz