Nie ogarniam ostatnio życia, ludzi i rzeczywistości. Po pierwsze dlatego, że za dużo na siebie wzięłam, a niestety nie jestem jeszcze wystarczająco silna, by tyle brać. Ł. stwierdził, że obecnie (w marcu i kwietniu) jest ze mną tak jak było w listopadzie (wtedy nie było za dobrze). Nawet nie zauważyłam, że tak jest, ale pewnie ma rację, bo patrzy na mnie z zewnątrz. W sumie to nie chodzi tylko o to, ile na siebie wzięłam, ale bardziej (moim zdaniem) o to jak ja do tego podchodzę w sensie psychicznym. Niestety zazwyczaj jestem perfekcjonistką i chcę dać z siebie 100%, co powoduje, że się wszystkim cholernie przejmuję i właśnie to przejmowanie mnie zżera. Dziś, żeby temu zaradzić zamówiłam sobie w Matrasie książkę pt. "Jak przestać się martwić i zacząć żyć", którą polecił mi Lordjim - dziękuję bardzo, mam nadzieję, że uda mi się wdrożyć w życie zawarte w niej rady. Jak tylko przyjdzie i gdy tylko minie ten tydzień (kolejny przepełniony różnymi zajęciami) zabieram się do czytania.
Niestety sprawdzają się czarne słowa mojej lekarki. Wypowiedziane już dawno temu, ale wcześniej nie bardzo chciałam w nie wierzyć. Na jednej z wizyt powiedziała mi, że ludzie niby ci współczują - choroby, sytuacji i tego całego bagna, ale na tym się kończy, bo za słowami nie idą czyny - nikt się tobą nie przejmuje i zlecają ci kolejne zadania, delegują obowiązki. Słowem większość ludzi to egoiści, którzy patrzą tylko na to, żeby im było jak najwygodniej. To jest bardzo smutne. Na tyle smutne, że jak zwykle (gdy to do mnie dotarło) się popłakałam i jak zwykle Ł. musiał te moje łzy ocierać. Tak sobie myślę, że on naprawdę biedny przy mnie jest i zastanawiam się, jakim cudem on to wszystko znosi.
Dziś zaczęłam antybiotyki. Powrót po dwóch miesiącach i od razu z grubej rury, bo zaczęłam od Tynidazolu, więc w weekend i po weekendzie pewnie będzie zabawnie.
I jeszcze tylko dokończę historię wujka - okazało się, że przeszedł ostry zawał (tak zostało to na szpitalnym wypisie określone). We wtorek dostał się do szpitala, w którym pracuje ten znajomy kardiolog. Od razu zrobili mu koronografię i wszczepili stent do aorty. Zatem stan wujka był poważny. On teraz powinien ten pierwszy szpital (który go odesłał do domu) pozwać, bo to nie może tak być, że takie rzeczy mają miejsce w cywilizowanym kraju i w rzeczywistości XXI wieku.
Z tym współczuciem to jest tak: współczujemy Ci (bo tak wypada albo dokładniej nie chcemy wyjść na egoistów - o ironio ;) ) ale nie rozumiemy. Nie pójdą za tym czyny dopóki nie zrozumieją a z tym bywa niestety ciężko. Większość ludzi rozumie dopiero jak coś podobnego ich dopadnie. Zawsze starałem się być powściągliwy w ocenie i nie rozumiałem czemu wszyscy na około tak łatwo wiele spraw oceniają bez najmniejszych zahamowań. Starałem się zrozumieć drugiego człowieka ale niestety byłem w tym bardzo osamotniony. Prawda oczywiście okazywała się bardziej prosta i nieraz ciekawsza niż to co ludzie uważali. Niestety wychodzi jedno, (P)polak zdanie musi mieć! (czy się zna czy nie to jakby sprawa już drugorzędna, czy ma rację czy nie trzeciorzędna, czy krzywdzi nieświadomie czy nie... kto się nad tym zastanawia? ). Głowa do góry :) Najważniejsze w tym jest to, że nie jesteś sama i masz kogoś kto Ciebie wspiera a to już bardzo wiele, zwłaszcza w tych pokręconych czasach :)
OdpowiedzUsuńByć może rzeczywiście nie rozumieją... I być może ja moim życiem i aktywnością pokazuję im, że jestem w formie, choć nie jestem. I być może dlatego delegują mi zadania. A także być może ja mam za silnie rozwinięty anty-egoizm, że odbieram to tak, jak opisałam w poście.
UsuńPrzyznam Ci się do czegoś... nie dawno dotarłem do psychologa, który stwierdził jedno: będziemy teraz uczyć się egoizmu... dało mi do myślenia :) Altruizm dobra rzecz, pracowitość też, miłość i reszta wartości, które mogą być ważne dla człowieka... ale jak się okazuje we wszystkim wskazany jest umiar... w tym też.
UsuńJeszcze jedna kwestia, niby oczywista. Robiąc tak dużo przyzwyczajamy ludzi do tego. Później oni to uznają za oczywiste i wręcz wymagają tego od nas nie zdając sobie sprawy jak się wyróżniamy na tle innych lub nawet jeżeli zdają sobie z tego sprawę to korzystają na tym... ale główni oni. Często można tak bardzo wpaść w pracę (zwłaszcza jeżeli lubi się to co się robi), że można nie zauważać ważniejszych rzeczy na około nas. Dlatego wiem, że warto przystopować, przemyśleć pewne sprawy. Odpocząć i rozejrzeć się dookoła. Boleśnie musiałem się tego nauczyć ale cóż, czasami tak bywa. Co ciekawe niektóre rzeczy, których bardzo pragniemy są bardzo blisko nas ale do tej pory ich nie zauważaliśmy (bo i kiedy??). :)
UsuńZgadzam się - swoją postawą przyzwyczajamy ludzi, że mogą się w każdej chwili do nas zgłosić... Ja tak mam, że chcę pomóc, ale czasem następuje przesyt tego wszystkiego i najchętniej wycofałabym się ze świata, od ludzi, żeby w przyszłości - gdy odpocznę - znów do nich wrócić.
UsuńSkądś to znam. Problem w tym, że jak następuje duże przeciążenie to wtedy taki okres "rekuperacji" od ludzi może trwać długo. U mnie po ciężkich wydarzeniach i braniem na siebie tak dużej ilości rzeczy nastąpił "pad systemu" ;) Niestety okres "rekuperacji" trwa już rok i dopiero teraz powoli mi wraca energia do życia o ludziach nie wspominając. Napisałem to Tobie abyś miała szansę przeciwdziałać takiej sytuacji i oszczędzić trochę swojego cennego czasu na rzeczy, które są dla Ciebie ważne - chociażby zdrowie, także to psychiczne. Dajemy z siebie bardzo wiele, mając w zamian bardzo mało (u mnie jeszcze w międzyczasie doszło to, że zostałem bezczelnie okradziony ze swojego rozwiązania) i takie coś może człowieka naprawdę wykończyć psychicznie. Dlatego nie obawiaj się powiedzieć basta. Jesteś człowiekiem i nic co ludzkie i Tobie nie powinno być obce. Odnośnie tych przysłowiowych gór, które podejrzewam, że przenosisz - można poczekać. Góry nie uciekną - chyba, że Chińczycy pobudują więcej tam ale na szczęście strata na nich i tak jest bardzo mała ;)
UsuńPozwolę sobie jeszcze coś Tobie poradzić ze względu na pewne podobieństwo jakie dostrzegam w Twoim postępowaniu. Ja dawałem z siebie 100%, 200%, 300%. Tylko nie miałem czasu stanąć i zastanowić się co robią ludzie na około (co się tak naprawdę na około dzieje). Część nie robiła nic. Korzystała z tego, że ja praktycznie właziłem im w kompetencje aby dopiąć na ostatni zamek projekt z mojej strony, kiedy inni praktycznie rzecz biorąc go sabotowali swoim postępowaniem (podejściem?). Na końcu nikt się nie zastanawiał jak to wpłynęło na mnie. Liczyło się, że projekt dopięty ale śmietankę spijał już kto inny. Potem zawaliło mi się życie prywatne i fundament, który pozwalał mi poczucie stabilizacji upadł (w jakich okolicznościach to już pomijam, starczy na niezły dramat) a to dzięki niemu mogłem dawać z siebie bardzo wiele. Na dodatek mój główny kontrahent kochał kłamać w sprawach płatności i wtedy też zostałem bez środków na życie (za to dali mi ładny papierek od prezesa z docenieniem moich zasług). Jakoś to wszystko przetrwałem ale powiem Ci przeczytaj tę książkę. Zastanów się nad tym co się dzieje wokół Ciebie. Stań, odpocznij, zrewiduj priorytety w życiu. Pogadaj o tym z Ł. Człowiek się wypala a potem nie ma nic z tego (oprócz czasami regularnie płaconych pieniędzy) i satysfakcji, którą ludzie też potrafią odebrać. Jednak jak stara maksyma głosi: pieniądze szczęścia nie dają. Są ważniejsze rzeczy w życiu. Jakie? To już sprawa indywidualna. Powodzenia :)
OdpowiedzUsuńKsiążka odebrana :)
UsuńOczywiście, że pieniądze szczęścia nie dają! Podpisuję się dwoma rękami. A co do mojego podejścia - intensywnie nad tym rozmyślam...
Pieniadze szczescia nie daja ! Dokladnie tak :). Jestem tego samego zdania :)
OdpowiedzUsuńI ja również :)
Usuń