Czas płynie mi tak szybko, że zaczynam powoli nie nadążać za wydarzeniami wokół mnie i za kolejnymi zerwanymi kartkami z kalendarza. Niby mam mniej zajęć, ale nie udało mi się jeszcze tego odczuć. Chyba wypełniłam dni innymi sprawami, w tym nadrabianiem zaległości. Towarzyskich jednakże wciąż nie udało mi się nadrobić. Jestem totalnie beznadziejnym przypadkiem jeśli chodzi o odpoczynek. Ciągle coś wymyślam. Nawet jeżeli to nie jest praca, to są to inne aktywności (w tym również te dla przyjemności).
Ostatnio mam wrażenie, że boreliozowe objawy się nasiliły :(. Przykładowo - strasznie trudno jest mi się na czymś skupić. Nieustannie łapię się na tym, że ludzie do mnie mówią, ja kiwam głową, ale za cholerę nie mam pojęcia, co właśnie powiedzieli. To jest okropne. Poza tym znów mam trudności ze snem - nie umiem zasnąć, jego jakość jest słaba, no i budzę się ze spuchniętymi powiekami. I tak dzień, w dzień.
Odnośnie leczenia lamblii - na szczęście jego koniec jest już bliżej niż dalej. Obecnie zakończyłam pierwszy dzień drugiej serii Nitazoxanide, przyszły poniedziałek i wtorek dwa ostatnie dni Prazykwantelu, tydzień przerwy - Zentel i to będzie koniec. Nareszcie.
Uświadomiłam sobie, że nieustannie na coś czekam i nie cieszę się teraźniejszością. Czekam na koniec marca i koniec leczenia lamblii, czekam na koniec kwietnia, bo muszę zdać dwa egzaminy i chciałabym już być po nich, czekam na koniec maja, bo w maju jeszcze jeden egzamin, czekam na koniec czerwca, bo chciałabym wtedy zamknąć kolejny zawodowy etap, czekam na sierpień i wakacje, czekam na październik... Czekam z nadzieją, że przyszłość będzie łatwiejsza. Muszę skończyć z tym czekaniem, bo najważniejsze jest to, co jest tu i teraz, co się właśnie dzieje. Pora nauczyć cieszenia się teraźniejszością.
I właśnie w ramach cieszenia się teraźniejszością - pomimo narastającego bólu głowy i zmęczenia - wyciągnęłam dziś Ł. na rower. Trzeba w końcu skorzystać z pięknej wiosny. :) :) :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz