Ufff, wróciłam z wesela. Było intensywnie, nawet bardzo. W sobotę rano zaczęła się bieganina - pakowanie, fryzjer, makijaż, podróż, ślub, impreza. Na imprezie do 3:00 w nocy całkiem dawałam radę - myślałam, że będzie gorzej. O 4:00 poległam. Dieta z premedytacją została złamana, a parkiet był nasz ;-). Przynajmniej do momentu, gdy włączył mi się tradycyjny boreliozy ból kolana. Od wczoraj za to boli mnie wszystko - kości, stawy, mięśnie. Biodra, biodra, biodra. Mimo to - było warto!
Z powodów weselnych przestawiłam nieco godziny leków - zamiast 7:00, 8:00 i 9:00, stopniowo przesunęłam się na 9:00, 10:00 i 11:00. Tak więc dziś na kroplówkę idę z drobnym opóźnieniem w stosunku do poprzedniego tygodnia. Tak, niestety dziś jest poniedziałek i na kroplówkę muszę iść. Muszę odwiedzić przychodnię. Jutro za to zaczynam Tynidazol, więc dochodzi kolejna tabtleta i od jutra leki będę brać o 8:00, 9:00, 10:00 i 11:00. Tynidazol, ech, boję się...
Za to z pozytywów - światełko w tunelu zaczyna być coraz bliżej. 7 kroplówek, półtora tygodnia i KONIEC! Tak długo wyczekiwane zakończenie pierwszej serii.
OK, kończę tę notkę, bo trzeba się wstać z łóżka, umyć się, ubrać i przygotować kroplówkowy sprzęt, tak żeby niczego nie zapomnieć, co w moim przypadku niezwykle trudne jest. Mam nadzieję, że po powrocie z przychodni uda mi się popracować. I na zakończenie cztery słowa:
Fuck you Lyme Disease!
EDYCJA (wkurzona edycja): nabrałam głębokiego przekonania, że powinno się odbierać uprawnienia do wykonywania zawodu ludziom, którzy go wykonywać nie potrafią i nie powinni! Dziś w przychodni tradycyjnie byłam niewidzialna dla jednej z ulubionych pań "pielęgniarek" i dopiero gdy zeszła p. Ania, to ona mnie podłączyła. Niestety skończyła wcześniej pracę i odłączyć mnie musiała właśnie ta ulubiona. Nie chciałam robić tego sama, bo pomyślałam, że mogłaby trochę ruszyć tyłek i popracować, zwłaszcza że p. Ania pokazała jej, gdzie przykręciła korek (w bardzo "nietypowe" miejsce, że trzeba to było pokazywać, czyli tam, gdzie być powinien na wenflonie) i co ma zrobić. Poszłam więc po nią z pustą kroplówką. Przyszła po chwili, ubrała rękawiczki i zaczęła udawać, że wie, co ma robić. Odkręciła wężyk i w tym momencie zaczęła lecieć krew, odsunęłam więc nogi, bo inaczej miałam bym całe dżinsy nią pobrudzone. Tymczasem pani "pielęgniarka" próbowała zakręcić wejście do żyły korkiem, którym się zakręca tę drugą wenflonową dziurę i który jest na górze. Nie odkręciła białego korka, który podczas kroplówki był na gorze i który jej p. Ania pokazała, tylko na siłę próbowała przytwierdzić ten niebieski, czego oczywiście zrobić się nie dało. Krew się lała, ja już miałam zamiar wyrwać się i sama to zakręcić, ale na szczęście wpadła na pomysł, że to nie ten korek i odkręciła biały, po czym udało się jej go zakręcić. MASAKRA! Odłączenie kroplówki powinno być dla niej bułką z masłem. Założenie zresztą też, ale obawiam się, że tego by nie umiała w ogóle. Uważam, że każda pielęgniarka w Polsce - obojętnie, czy pracuje w szpitalu i ma kontakt z chorymi, czy też siedzi tylko w rejestracji i zajmuje się papierami - powinna co roku przechodzić egzamin weryfikujący jej wiedzę i umiejętności. Wiem, że w tym momencie ukaralibyśmy koniecznością jego zdawania te pielęgniarki, które są świetnymi fachowcami, ale równocześnie pozbylibyśmy się takich historii i takich przypadków. Ja nie czuję się bezpiecznie, mając świadomość, że takie osoby pracują w tym zawodzie. Co gorsza, sądzę, że gdyby tej kobiecie przyszło udzielić komuś pierwszej pomocy, to nie wiedziałaby, co ma robić. Strzeżcie się takich "pielęgniarek"!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz