W zasadzie w ostatnim czasie nie wydarzyła się żadna nowość z zakresu mojego leczenia i w związku z tym weny pisarskiej jakoś mi brak. Choć oczywiście postaram się coś naskrobać.
Codziennie grzecznie połykam pigułki Rifampicyny, choć chyba słowo codziennie nie jest tu adekwatne, bo robię to w nocy. Rifampicynę powinnam brać co najmniej 4 godziny po jedzeniu. Początkowo jadłam o 19:00, a lek połykałam o 23:00. Jednak w związku z tym, że nie zawsze zdążyłam zjeść o rozsądnej z punktu widzenia racjonalnego żywienia porze - zmieniłam godzinę brania Rifmapicyny i teraz budzę się o 1:30.
W efekcie jej zażywania odnoszę wrażenie, że na moim ciele jest jakby więcej "nierówności" skórnych, czyli jakichś takich małych bądź większych krostek. Choć jest też pewien sukces - po dwóch tygodniach w końcu zeszły mi siniaki z poprzednich kroplówkowych przygód. Ufff, przez te sińce musiałam zakrywać ramiona i przeżyłam stres u lekarza medycyny pracy, któremu nie przyznałam się, że jestem chora i że się leczę. Powiedziałam jedynie o rozruszniku - tego ukryć by się nie udało.
W zeszłym tygodniu byłam na wyjeździe służbowym w... Zakopanym. Dobór miejsca bardzo mnie ucieszył, tym bardziej, że Ł. pojechał ze mną. W stolicy polskich Tatr zostaliśmy jeszcze przez weekend i to był strzał w dziesiątkę, bo po trzech dniach załamania pogody i opadów śniegu nie tylko w górach - w sobotni poranek przywitało nas przepiękne słońce i widok ośnieżonych tatrzańskich szczytów. Wybraliśmy się na wycieczkę w Tatry Zachodnie - chcieliśmy zdobyć Tomanową Przełęcz, ale okazało się, że zaznaczony na mapie szlak był nieczynny. Jak potem wyczytaliśmy w necie - prawdopodobnie od dekady. Weszliśmy więc na Ciemniak (2096 m.n.p.m.) i było naprawdę trudno. Bolały kolano-mięśnie. Jak to Ł. podsumował - uwaga, padnie niecenzuralne słowo - ja zawsze muszę być taką twardą suką i mimo że on wchodzić wcale nie chciał (preferował zejście z przełęczy na wysokości 1840 m.n.p.m.) - zrobił to tylko dla mnie, no i Ciemniaka zdobyliśmy. Ha! W niedzielę z kolei wdrapaliśmy się na słowackie Solisko (2126 m.n.p.m.) - wykorzystując to, że był to ostatni weekend przez zimowym zamknięciem słowackich szlaków. Przyznam szczerze, że wyjazd służbowy plus Tatry zmęczył mnie bardzo. Na szczęście w poniedziałek odpoczęłam. Prawdę mówiąc - do niczego innego w poniedziałek się nie nadawałam. Z kronikarskiego obowiązku zaznaczę, że z tego wszystkiego leciała mi krew z nosa. Z kronikarskiego obowiązku, bo wcale nie chciałabym się tym chwalić...
W najbliższym czasie żadnych wyjazdów górskich nie planuję, tak więc było to pożegnanie Tatr A.D. 2014.
I to w zasadzie tyle. Następna wizyta odkleszczowa 14 listopada. W międzyczasie muszę zrobić badanie na poziom witaminy D. W przyszłym tygodniu to ogarnę, bo nie miałam czasu do tej pory. Generalnie czasu mało mam ostatnio...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz