niedziela, 19 października 2014

Domek z kart

Ostatnie dni nie były dla mnie zbyt dobre. Jednak życie uczy, że zawsze po gorszym okresie przychodzi ten lepszy. Taka sinusoida. Wierzę, że w końcu nastąpią dla mnie dobre dni.

Czułam się fatalnie (dziś było OK, stąd czas przeszły). Fizycznie, psychicznie, jakkolwiek. Jedno napędzało drugie. Choroba uwidoczniła najgorsze cechy mojego charakteru, a wszystkie humorki dzielnie znosili moi bliscy. Zostaną przy mnie świętymi za życia, z Ł. na czele. Łez to naprawdę hektolitry wypłakałam.

Był to okropny czas, ale wyciągnęłam z niego lekcję na temat potęgi umysłu. Wszystko się posypało w momencie, gdy posypało się w mojej głowie. Gdy runął kolos na glinianych nogach. Gdy w pył zostało obrócone poczucie kontroli nad sytuacją i wychodzenia z historii kleszczy i chorób przez nie roznoszonych. Gdy otrzymałam wynik badania na bartonellę. Momentalnie objawy - wcześniej niezauważalne - zostały uwidocznione i zintensyfikowane. Codzienny ból głowy, bóle kolan, oszaleć można było (oby rzeczywiście czas przeszły był adekwatny).

W dodatku kroplówki wybitnie mnie męczyły (dziś zrobiłam ostatnią), a w ten weekend to było apogeum męki. Marzena przez półtorej godziny wbijała mi wenflon i podjęła 7 prób. Żyły albo uciekały, albo pękały. Co więcej, wenflon wytrzymał dwa wlewy i wczoraj musiałam jechać w celu wbicia kolejnego. W efekcie moje ręce wyglądają jak u rasowego ćpuna - są opuchnięte, sine i pokłute. Miodzio. We wtorek mam wizytę u lekarza medycyny pracy - pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nie zauważy.

Wczoraj rozpoczęłam ponowne wytępianie bartonelli. Na dobry początek - Rifampicyna, więc znów sikam na pomarańczowo. Bartonella się wkurzyła i mimo że na razie zaczynam od mniejszej dawki (obecnie jest jedna, za tydzień będą już dwie tabletki na dobę) - pojawiła mi się wysypka (za pierwszym razem, w marcu 2013 roku, też dostałam wysypki). Grudki cielistego koloru, które swędzą. Głównie mam je na brzuchu, ale również są na przedramionach i udach. Efekt jednej tabletki - wow.

Kolejna lekcja płynąca z obecnej sytuacji - w przypadku chorób odkleszczowych nie można wyznaczać sobie terminów, zakładać, że koniec leczenia i zarazem chorowania nastąpi wtedy i wtedy. Należy pokornie i cierpliwie czekać, żyć bez deadlinów. Niby o tym wiedziałam, niby o tym wiem, ale to strasznie trudne jest do faktycznego wdrożenia.

Strategia na najbliższy czas? Mozolnie odbudowywać domek z kart, który runął wraz z informacją na temat bartonelli w moim organizmie.

5 komentarzy:

  1. Brak terminów? Słusznie. Wbrew pozorom pewnych rzeczy w życiu nie da się przeskoczyć szybciej jak bardzo by się nie chciało. Na czym się skupić? Na metodach zwiększających skuteczność, organizm. Zapakować w procedurę, powtarzać regularnie, zweryfikować skuteczność. Może tędy droga do zmniejszenia obciążenia na psyche, czyli w podejściu naukowym.
    Coś Tobie zamieszczam odnośnie innych chorób ale też jest piękna wypowiedź odnośnie wyznaczania sobie granic: http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/leczenie-ma-trwac-a-my-zajmiemy-sie-dusza-pierwsze-w-polsce-centrum-psychoonkologii,481582.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, w 100% się zgadzam. W ogóle z innej beczki - podziwiam Cię i dziękuję , że "Ci się chce" do mnie pisać. Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Trzymam za Ciebie kciuki. Ja walczę z boreliozą i bartonelką od czerwca tego roku, kiedy się o nich dowiedziałam. Męczą mnie już ok 5 lat.. Bedzie dobrze, musi tak byc!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, ja za Ciebie też trzymam. Nie daj się b&b, choć doskonale wiem, jak trudni to przeciwnicy i jak trudno jest się nie dać!

      Usuń
  3. 7 miesięcy leczenia zajęło mi zrozumienie tego co tu napisałaś... Zmiana nastawienia i brak natrętnego oczekiwania na koniec bardzo odciąża psychikę. Teraz mam za sobą 11 miesięcy i cieszę się z tego, że mam za sobą coraz więcej dni, a o tym ile jeszcze przede mną nie myślę :) bo na nic się to nie przydaje.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń