No więc tak... W czwartek pojechałam z Ł. na debecylinowy zastrzyk. Korki były niesamowicie duże i w trasie okazało się, że niemożliwym jest, żebyśmy dojechali na czas (nauczka na przyszłość - trzeba wyjeżdżać jeszcze wcześniej). Już przed wyjazdem byłam kłębkiem nerwów, a świadomość spóźnienia się wywołała u mnie ich natężenie. W sumie to może i lepiej, bo przestałam się przejmować Debecyliną, a zaczęłam trasą. Ł. podczas tej podróży złamał tyle przepisów ruchu drogowego, że jest to wręcz nierealne, że nie dostaliśmy żadnego mandatu.
Dojechaliśmy spóźnieni 15 minut, ale zanim znaleźliśmy szpital i oddział, to okazało się, że nasze spóźnienie urosło do 20 minut. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Ł. musiał zostać na zewnątrz, przygotowano zastrzyk, położyłam się, pielęgniarka wbiła igłę (nie widziałam jej, ale podobno do Debecyliny musi to być gruba igła), powiedziała, że robi próbę, podczas gdy wbiła zastrzyk, zaczęła naciskać strzykawkę, ja zacisnęłam pięści - mocniej i mocniej, trochę bolało, tłumaczyła, że musi to zrobić na tyle wolno, żeby nie bolało bardzo i na tyle szybko, żeby się Debecylina nie skrystalizowała, zapytała, czy boli, powiedziałam, że nie jest źle, że w życiu przeżyłam już nie raz większy ból, zastrzyk się skończył, przycisnęła gazik, leżałam, zaczęła ze mną rozmawiać, potem kazała mi wstać, nie stało się nic. Obok leżał przygotowany zestaw przecwistrząsowy, ale nie dostałam wstrząsu, nie stało się nic. Nie miałam żadnych skutków ubocznych, które opisane były na ulotce, nie stało się nic.
Przeżyłam jeden z najtrudniejszych momentów mojego życia. Większe emocje miałam tylko podczas wszczepiania rozrusznika. Tak bardzo się bałam, że coś mi się stanie, tak bardzo się bałam, że umrę, a przecież jest mi tutaj dobrze, chce mi się żyć. Tak bardzo się bałam, że mój organizm wywinie jakiegoś figla, że sprawię problemy tym, którzy zdecydowali się mi pomóc. Strach... Zapędziłam się w spiralę strachu, którą wywołały opinie o Debecylinie powtarzane naokoło. Ten czwartek i te nerwy postarzały mnie o 5 lat.
Po zastrzyku pośladek bolał i jeszcze troszeczkę boli. Czwartkowy wieczór nie był dobry - nerwy mnie wykończyły, do tego ten tyłek, nie mogłam się położyć na plecach, z siedzeniem nie było źle, ale chodzenie (zwłaszcza po schodach) już było trudniejsze. No ale to było tylko preludium. Znacznie gorzej było w piątek. Dowiedziałam się od mojej pani doktor, że Debecylina może wywołać herxa i wywołała. W piątek przeżyłam małe załamanie. Powód? Poza Debecyliną, a właściwie borelką - bliżej nieokreślony. Poza tym ten pośladek - w miejscu wbicia igły zrobił się ciemnofioletowy krwiak, pojawiła się opuchlizna, każdy ruch bolał. Piątek był koszmarem.
Wczoraj było trochę lepiej - tyłek bolał już mniej, schody pokonywałam bez problemów, mogłam nawet usiąść zakładając nogę na nogę. Dziś pod tym względem jest jeszcze lepiej. Co nie zmienia faktu, że moje samopoczucie nie jest najlepsze. Przede wszystkim pod względem psychicznym. Zawsze to powtarzałam, więc powtórzę po raz kolejny - moim zdaniem najgorsze choroby to choroby psychiczne. Gdy nie możesz wyjść ze swojej własnej głowy, gdy nie możesz zmienić swojego myślenia, choć bardzo chcesz je zmienić. Tylu łez, ile wypłakałam ostatnio, nie wypłakałam przez minione dwa miesiące. Do tego czuję się, jakbym miała grypę - mięśnie, osłabienie, strzelające stawy, tylko wirusa grypy brak. Nic mi się nie chce, nie robię nic, a powinnam zacząć się znów uczyć.
Wczoraj przed snem z Ł. trochę sobie pomarzyliśmy. Z bardziej realnych marzeń chciałabym wejść na Mnicha - trudności wspinaczkowe nie są duże, więc powinnam dać radę mimo rozrusznika. Chciałabym przejechać Norwegię na rowerze i wdrapać się na tę słynną skałę (Kjeragbolten) na fiordzie w Stavanger. Chciałabym zobaczyć Barcelonę, Paryż, Wiedeń, Pragę, Wilno, Budapeszt, zwiedzić południowe Włochy. Chciałabym zwiedzić Stany - NY, LA, Waszyngton, zobaczyć Missisipi, Park Yellowstone, Wielkie Jeziora Północnoamerykańskie, Wielki Kanion, Wodospady Niagara i pewnie sto innych miejsc w Stanach, których teraz nie mogę sobie przypomnieć. Bardzo chciałabym też wejść na Mount Blanc (przed rozrusznikiem obiecałam sobie, że wejdę...), a w przyszłości na Kilimandżaro. Ale wiecie co? Przede wszystkim chciałabym bym wyzdrowieć i pozbyć się rozrusznika...
Wczoraj przed snem z Ł. trochę sobie pomarzyliśmy. Z bardziej realnych marzeń chciałabym wejść na Mnicha - trudności wspinaczkowe nie są duże, więc powinnam dać radę mimo rozrusznika. Chciałabym przejechać Norwegię na rowerze i wdrapać się na tę słynną skałę (Kjeragbolten) na fiordzie w Stavanger. Chciałabym zobaczyć Barcelonę, Paryż, Wiedeń, Pragę, Wilno, Budapeszt, zwiedzić południowe Włochy. Chciałabym zwiedzić Stany - NY, LA, Waszyngton, zobaczyć Missisipi, Park Yellowstone, Wielkie Jeziora Północnoamerykańskie, Wielki Kanion, Wodospady Niagara i pewnie sto innych miejsc w Stanach, których teraz nie mogę sobie przypomnieć. Bardzo chciałabym też wejść na Mount Blanc (przed rozrusznikiem obiecałam sobie, że wejdę...), a w przyszłości na Kilimandżaro. Ale wiecie co? Przede wszystkim chciałabym bym wyzdrowieć i pozbyć się rozrusznika...
Najważniejsze jest to, żeby walczyć pomimo wszelkich przeciwności ,które napotykamy na swojej drodze...Mieć świadomość, że nasze życie jest cudem i musimy o nie walczyć! Nie warto też słuchać tego, co gadają ludzie bo każdy ma swój świat i swoje życie, nie każdy przeżył to, co my i nie każdy powinien się w pewnych kwestiach wypowiadać...Pewne słowa po prostu powinny wchodzić do naszej głowy jednym uchem a drugim bardzo szybko uciekać. Jeżeli będziemy słuchać całego świata to nic nie osiągniemy, oprócz ogromu lęku i niepewności. Na świecie niewiele jest osób, którym możemy powierzyć swój lęk, obawy i tajemnice. Trzeba zatem umieć takie osoby znaleźć, otaczać się ludźmi którzy potrafią podtrzymać podczas upadku a nie trzymać się naszych rąk kurczowo i tylko po to, by siebie uratować... Debecylina? Niech będzie przykładem tego, że nie wszystko jest takie straszne jak nam się wydaje, że są ludzie którzy zawsze nam pomogą przetrwać najgorsze momenty naszego życia i że my sami - jesteśmy niezniszczalni! Niech się więc Pani trzyma, wierzy w swoje marzenia i dąży do ich realizacji bo ma Pani duże szanse na wygraną! Ból kiedyś minie, zagoi rany czas... Pozostaną tylko blizny, które będą Pani przypominać o tym, jak potężną ma Pani siłę, jak wspaniałym jest Pani człowiekiem...
OdpowiedzUsuńPiękne słowa, ale przede wszystkim bardzo cenne wskazówki. Należę do osób, które raczej przejmują się wszystkim i wszystkimi, więc będzie trudno je wcielić w życie, choć wiem, że wcielić powinnam. Dziękuję :) za wszystko :)
UsuńOpis z Debecyliny pasuje do moich przygód z Delbetą. Pamiętam jak to było choć wolałbym zapomnieć. Kawał dobrej roboty. Dałaś radę i wytrzymałaś. Stopniowo będzie lepiej. Twoja wytrwałość jest godna podziwu i naśladowania :) Trzymaj się! :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, skąd czerpię pokłady tej wytrwałości. Na co dzień mam zwyczajnie dość. Dość wszystkiego, ale mimo to wciąż idę naprzód... Pozdrawiam :)
Usuń