Po dłuższej przerwie piszę ponownie. Miniony tydzień minął pod znakiem pracy. Jeszcze dwa tygodnie na pełnych obrotach i ten mój "projekt" będzie skończony. Praca wprowadza mnie w nerwowy nastrój. Nie umiem wyjść poza siebie i być dla innych taką, jaką bym chciała być. Umiem jedynie warczeć, nie mieć czasu albo też załamywać się. Jednocześnie wokół mnie tyle się dzieje, że nie potrafię się dostatecznie nad nią skupić, co tylko napędza moje nerwy. Klasyczne błędne koło.
W piątek byłam na kolejnej wizycie lekarskiej. Dostałam rozpiskę, jak brać leki (te kupowane nie w aptece). Mama się ze mnie śmieje, że będę brała leki dla psów, bo w Polsce są one w dostępne tylko w wersji weterynaryjnej. Leczenie lamblii (jeśli będzie pomyślne) zakończę 18 marca... Potem będzie można wrócić do boreliozy. Co gorsza, prawdopodobnie moje samopoczucie na tych nowych dragach będzie gorsze. Tak jakby teraz już nie było złe. Jutro zaczynam. Na początek Prazikwantel - 2 dni, 1 tabletka co 6 godzin. Łącznie 8 tabletek. Zastanawiam się, czy dam radę z tymi lekami i pracą. No i bardzo się tego boję. Boję się, że jednak nie dam rady... Nie cierpię się bać.
I na koniec się pochwalę - podczas weekendu udało mi się zapomnieć o problemach, chorowaniu, złym samopoczuciu i pracy. Pojechaliśmy z Ł. w miejsce, gdzie najlepiej wychodzą ucieczki od świata, czyli w Tatry. Spaliśmy w Zakopcu, wybraliśmy się na tatrzański spacer na Rusinową Polanę, trochę pojeździliśmy na nartach i zawitaliśmy na termy. W końcu mogliśmy poczuć zimę. Zima dawała niesamowitą radość. Z tej radości na Rusinowej Polanie urządziliśmy wojnę na śnieżki, którą bym pewnie wygrała, gdyby nie to, że Ł. na koniec wrzucił mnie, a właściwie nas, w śnieg. I w ten sposób wojnę zakończyłam rozłożona na łopatki. Szkoda, że weekend nie trwa wiecznie.
Sanktuarium Maryjne na Wiktorówkach ze szlaku na Rusinową
Panorama z Rusinowej
Panoramy ciąg dalszy
Tatrzańska radość :)
:)
I na koniec trochę posłodziłam klimat ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz