Mam namacalny dowód na to, że jest lepiej niż było dawniej i niż było jesienią, gdy okazało się, że bartonella postanowiła mi pokazać, że nie tak łatwo można z nią wygrać. Tym dowodem jest sobotnia impreza urodzinowa, w której brałam udział. Do niedawna życie towarzyskie wymagało ode mnie dużego wysiłku. Wraz z upływem czasu moja energia spadała i kończyło się to niemalże słanianiem się na nogach, a zatem - ewakuacją do domu. W sobotę po raz pierwszy od dawna (być może nawet od rozpoczęcia leczenia) byłam w stanie wytrzymać na imprezie do godziny 1:00 w nocy i świetnie się bawiłam - miałam na wszystko siłę. Hurra! Oby tak dalej! Nawet Ł., który zazwyczaj podchodzi "na chłodno" do mojego leczenia i studzi mój zapał (zapał, że już prawie jestem zdrowa), przyznał, że rzeczywiście było widać, że świetnie się trzymam. Pora powrócić do dawnej mnie. :) :) :)
Jednocześnie skłania mnie to do negatywnych wniosków. W sumie to wyciągnęłam je już wcześniej, ale po raz kolejny się potwierdziły. A mianowicie - gdy ktoś walczy z jakąś chorobą, to sytuacja ta jest trudna nie tylko dla niego samego, ale również dla otaczających go ludzi. Trudna, bo ci ludzie mają w pamięci, jak było kiedyś i nie akceptują tego, co choroba robi z człowiekiem. Chcieliby, żeby było, jak przed chorobą, ale to jest niemożliwie. W moim przypadku - moi znajomi doszukiwali się drugiego dna, jakichś innych przyczyn mojego zachowania, nie rozumieli, że zwyczajnie nie mam siły, jestem zmęczona. To znaczy być może rozumieli, ale nie akceptowali, nie docierało to do nich.
Jednocześnie skłania mnie to do negatywnych wniosków. W sumie to wyciągnęłam je już wcześniej, ale po raz kolejny się potwierdziły. A mianowicie - gdy ktoś walczy z jakąś chorobą, to sytuacja ta jest trudna nie tylko dla niego samego, ale również dla otaczających go ludzi. Trudna, bo ci ludzie mają w pamięci, jak było kiedyś i nie akceptują tego, co choroba robi z człowiekiem. Chcieliby, żeby było, jak przed chorobą, ale to jest niemożliwie. W moim przypadku - moi znajomi doszukiwali się drugiego dna, jakichś innych przyczyn mojego zachowania, nie rozumieli, że zwyczajnie nie mam siły, jestem zmęczona. To znaczy być może rozumieli, ale nie akceptowali, nie docierało to do nich.
Absolutnie mam z tego powodu pretensji czy żalu. Nie wiem, jak sama bym się zachowała na ich miejscu. Chcę tylko powiedzieć, że chorowanie jest strasznie trudnym doświadczeniem dla chorego, ale jest również trudnym dla jego bliskich - rodziny, przyjaciół, wszelkiego ludzkiego otoczenia.
W każdym razie - leczę się dalej, choć obie z panią doktor mamy nadzieję, że leczenie to potrwa jeszcze jakieś dwa miesiące i się zakończy. Dostałam zadanie uważnego obserwowania się, co też wdrażam w życie. Na razie obserwuję jedynie mroczki przed oczami. Chciałabym bardzo, żeby ustąpiły. Precz z mroczkami!
Mam również zamiar zrobić Western Blota, żeby sprawdzić, jak tam sytuacja na froncie walki z borelką. Byłam już nawet w miejscu, gdzie kiedyś robiłam badanie na lamblie, ale się okazało, że laboratorium przenieśli i muszę poszukać jakiegoś innego. Na razie nie mam na to czasu, więc odwlekam temat. Zresztą to nic pilnego. Po zakończeniu leczenia będę jeszcze na bartonellę się badać.
Podejrzałam w sieci, jak wyglądają moje ukochane B, ale również i inne paskudztwa, którymi kleszcze się z nami dzielą. Postanowiłam skopiować i pokazać je Wam. Panie i Panowie przedstawiam borelię, babesię, erlichię, mykoplazmę, anaplazmę i bartonellę. Oto one, która najładniejsza?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz