Wciągnął mnie ostatnio wir pracy. Uznaję to za dobry znak. Tak, tak, tak - mogę pracować, mogę myśleć, mogę tworzyć. Nie jest rewelacyjnie, często walczę sama ze sobą i swoją koncentracją, ale jest zdecydowanie lepiej niż było. Jak sobie pomyślę, jak się fatalnie czułam w marcu, kwietniu... i tak co najmniej do lipca włącznie, to zastanawiam się, jak ja to wytrzymałam. Jakim cudem byłam w stanie chodzić do pracy, spotykać się z ludźmi? Impossible? A jednak.
Wczoraj minęło 7 miesięcy. Można by pomyśleć - aż 7 miesięcy, już 7 miesięcy. Ja myślę, że dopiero 7 miesięcy. Mógłby to już być rok albo półtora. Niecierpliwa jestem.
W związku z tym wirem pracy (chyba) ostatnio zestresowana jestem. Widzę to po swoich reakcjach na innych ludzi i na świadomość ogromu pracy przede mną. Do tego dołożył swoje trzy grosze zespół napięcia przedmiesiączkowego (jeżeli on w ogóle istnieje, bo niektórzy jego istnienie kwestionują, ja raczej do nich nie należę). W każdym razie wczoraj to nawet sercowe nerwobóle mi się pojawiły. Chyba niezbyt dobrze... Nawet podczas kolejnych prób jogi nie potrafiłam oderwać się od myślenia o tym, co za chwilę, jak skończę, muszę zrobić i co jutro w moim grafiku się znajdzie. Spróbuję dziś nie myśleć. Zobaczymy, czy się uda. Aaa, właśnie - z drapaniem skórek na razie też się nie udało. To znaczy - drapię mniej, ale wystarczy, że przydarzy się stresujący dzień i już jest gorzej. Na chwilę obecną jest OK, staram się dalej.
Byłam w czwartek w poradni rehabilitacyjnej na kontrolnej wizycie. Okazało się to zupełną stratą czasu. Żałuję, że poszłam i żałuję że nie zadzwoniłam do doktora-rehabilitanta, którego poleciła mi moja odkleszczowa lekarka. Będę musiała to zrobić i się do niego umówić. Wizyta była krótka i w ogóle nietreściwa. Lekarka na mnie spojrzała, zerknęła do dokumentacji, żeby przypomnieć sobie kim jestem i co tu robię. Zapytała, czy te zabiegi mi coś dały, odpowiedziałam, że nie bardzo. Więc stwierdziła, że ona mi nie może pomóc. Że przez rozrusznik w zasadzie cała fizykoterapia odpada. Zostaje tylko laser i solux. Powiedziała, że ewentualnie może mi przepisać to samo, co miałam ostatnio. Przepisała i nawet "cito" nie użyła na recepcie (poprzednio "cito" miałam). Wiem, że nawet ze skierowaniem z "pilne" terminy na rehabilitację w ramach NFZ są dopiero za pół roku i że pewnie i tak bym szła prywatnie, ale brak tego "cito" potraktowałam jak niewypowiedziane "masz, idź i nie wracaj". Zresztą nawet nie powiedziała, że po skończonych zabiegach mam przyjść na kontrolę, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że ona nie chce już mnie leczyć. Obecnie nie mam ochoty na tą całą rehabilitację przez nią przepisaną i chyba nie będę robić drugiej serii zabiegów. Uważam to za kolejną stratę czasu.
A tak z boreliozowych objawów - jest lepiej, ale oczywiście nie jest idealnie. Strasznie bolą mnie kolana. Wczoraj wieczorem to już był ból silny w mojej skali bólu. Poza tym ostatnio wróciły nocne poty - w poprzednim tygodniu każdego ranka budziłam się mokra. Włosy, pidżama, bleee. I to chyba najbardziej denerwujące jest, reszta spraw nie jest tak bardzo intensywna, żebym mogła się nią przejmować. No i od tygodnia nie złamałam reguł diety. Wręcz dla bezpieczeństwa zżeram czosnek ("mniami"), koktajl jawo, siemię lniane, Nystatynę i Chlorchinaldin (też przeciwgrzybiczo działa).
I tak właśnie często bywa w naszym życiu... Raz jest lepiej, raz jest gorzej... Ważne, że teraz jest troszkę lepiej. Tego trzeba się trzymać, to musi być jakiś punkt zaczepienia. Trzeba mieć nadzieję, bo bez niej nic nie ma sensu i wszystko traci sens...
OdpowiedzUsuńJest taka jedna piosenka, która towarzyszyła mi w wielu chwilach mojego życia. Przeszłam z nią przez wiele ciężkich chwil, stała się momentami moim hymnem, moją oazą spokoju. Jest moją oazą także teraz... Zaczyna się tak :
" Ty, Panie tyle czasu masz mieszkanie
w chmurach i błękicie
A ja na głowie mnóstwo spraw
I na to wszystko jedno życie.
A skoro wszystko lepiej wiesz
Bo patrzysz na nas z lotu ptaka
To powiedz czemu tak mi jest,
Że czasem tylko siąść i płakać " / E. Geppert, Zamiast /
Dużo siły życzę i dużo nadziei! Kiedyś musi być lepiej...
Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia. Czasem w to wątpię, bo wiem, jak łatwo ją stracić i jak wiele sił trzeba, by wykrzesać jej resztki. Czasem nie wiem, czy ją mam. To taki mechanizm - lepiej jej nie mieć, bo potem, jak się nie spełni to tylko się rozczaruję...
UsuńDziękuję za ciepłe słowa i piosenkę. Właśnie jej sobie któryś raz z kolei słucham. Pasuje do mojego nostalgicznego gustu muzycznego.