Od poprzedniego posta minęły ponad dwa tygodnie. Nie wiem, kiedy to zleciało. Pod względem chorowania nie działo się nic szczególnego. Za to w moim życiu prywatnym - wydarzyło się wiele. Zmieniłam lokalizację. Słowem - ostatnie dni stały pod znakiem przeprowadzki. Jeszcze trochę pracy z tym związanej zostało, ale powoli, powoli wychodzę z zaległości w każdej innej sferze mojego życia.
Pod względem choroby - trwa obecnie zmasowany atak na bartonellę, bo równolegle biorę Rifampicynę i Levoxę. Na razie nie odczuwam żadnych dolegliwości związanych z tym drugim bakterio-killerem. Czyli - co bardzo ważne - nie bolą mnie ścięgna. Mam nadzieję, że taki stan rzeczy się utrzyma. Nie chciałabym sobie ich naderwać, uszkodzić i unieruchomić z powodu antybiotykoterapii.
Dłuży mi się to chorowanie. Na co dzień o tym nie myślę, ale czasami załącza się myślenie - ile jeszcze, skończmy to wszystko jak najszybciej. Wiem, że to nic nie da, ale po prostu niektóre rzeczy są silniejsze ode mnie.
Tak samo jak czasem silniejszy jest lęk przed tym, że ja to się jednak nie wyleczę... Że będę musiała brać dragi do końca życia. Że w związku z tym... Na razie nie napiszę tego mojego największego lęku... Zostawię go dla siebie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz