poniedziałek, 28 marca 2016

Zioła

Zdrowotnie u mnie bez zmian. Włosy wypadają, węzły chłonne powiększone. Nihil novi. Dziadostwo jedno wielkie. Gówniana bakteria, która potrafi w życiu namieszać, wręcz potrafi wszystko przewrócić do góry nogami. Rzeczywiście, ma bardzo ładną nazwę. Rzeczywiście, trochę włoską jakby. Tylko pod tym niegroźnym nazewnictwem kryje się potwornie wredne cholerstwo. Kto się z nim mierzy, ten wie i rozumie to doskonale.

Jutro włączam nowe oręże do mojej walki. Zamówiłam zioła i w konsultacji z moją lekarką będę łączyć abx z ziołami właśnie. Zielarka poleciła mi również zamówienie olejków do zestawu ziół, ale poprzestanę tylko na ziołach. Parę lat temu pewnie nie wierzyłabym w ich skuteczność. Jak widać - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Poza tym mam namacalny efekt ich skuteczności w postaci skutecznej pasożytokuracji. Podzielę się z Wami na blogu refleksjami na temat ziół i bartonelli. 

Jutrzejszy ziołowy start wybrałam nie bez powodu. Raz, że w Święta wolałam nic nowego nie próbować; dwa, że za półtora tygodnia będę robiła badanie krwi i nie chciałam, żeby pomiędzy rozpoczęciem leczenia, a badaniem upłynęło za dużo czasu. Nie chciałam, bo chcę mieć pod kontrolą białe krwinki. Jeśli zaczęłyby spadać - musiałabym odpowiednio wcześnie przerwać zioła. Nauczona doświadczeniem Rifabutyny i Klarminu... czyli doświadczeniem mojego czerwcowego dramatycznie niskiego poziomu WBC.

I na koniec - jako, że Święta jeszcze trwają - życzę Wam wszystkim dużo, dużo zdrowia (nie tylko w te Święta).

piątek, 4 marca 2016

Dobrze-źle, dobrze-źle?

Jakoś tak nostalgiczno-refelksyjnie mi od paru dni. Może barto pokazuje siłę, może Moloxin, a może po prostu mam taki nastrój. Nie wiem, nie wnikam. Na pewno za dużo myślę. Żeby było śmieszniej to są skrajnie różne myśli - raz dobre, a raz złe. Raz się cieszę, a raz smucę. Myślę, że jest fajnie po to, by za chwilę pomyśleć, że jednak nie jest. 

Martwię się sprawami, które są mało istotne. Martwię też tymi bardziej istotnymi. Dla przykładu - przeraża mnie wizja zaciągnięcia w przyszłości kredytu hipotecznego, ale za chwilę sobie uświadamiam, że pieniądze są tak szalenie mało istotne, więc potem zamartwiam się zdrowiem. Jeśli nie moim, to zdrowiem moich bliskich.

W dodatku ogrom obowiązków i spraw do wykonania ostatnio mnie paraliżuje. Najchętniej uciekłabym na jakąś rajską wyspę i zapomniała o tym wszystkim. Albo "chociaż" wygrała w Lotto i założyła pensjonat w Zakopanym, gdzie w każdej chwili mogłabym uciec w góry.

Już prawie skończyłam terapię pasożytową. Teraz jedynie kończę zioła przygotowywane w postaci wywaru. Nalewki odeszły już w niepamięć. Mam nadzieję, że dzięki temu antybiotyk będzie lepiej działał i wybije to wredne cholerstwo, które chciałoby mnie zeżreć od środka. Mam tu na myśli barto oczywiście. 

Od jakiegoś czasu stosuję jajkową kurację na włosy. Znów wypadają... A za trzy miesiące ślub i chyba to w tym ich wypadaniu jest najgorsze. Będę łysa i brzydka w dniu, w którym każda kobieta chce wyglądać jak milion dolarów. Jajko + cytryna + nafta. Na razie efektów albo nie widać, albo są bardzo niewielkie, poza tym, że włosy są mięciutkie w dotyku. Stosuję też szampon przeciw wypadaniu oraz specjalne ampułki. Zmasowany atak podjęłam. Wiem, że w kontekście całości te wypadające włosy to drobnostka, ale one potrafią mnie doprowadzić do nerwów mocnych.

PS wiosno przybywaj!