Zdrowotnie u mnie bez zmian. Włosy wypadają, węzły chłonne powiększone. Nihil novi. Dziadostwo jedno wielkie. Gówniana bakteria, która potrafi w życiu namieszać, wręcz potrafi wszystko przewrócić do góry nogami. Rzeczywiście, ma bardzo ładną nazwę. Rzeczywiście, trochę włoską jakby. Tylko pod tym niegroźnym nazewnictwem kryje się potwornie wredne cholerstwo. Kto się z nim mierzy, ten wie i rozumie to doskonale.
Jutro włączam nowe oręże do mojej walki. Zamówiłam zioła i w konsultacji z moją lekarką będę łączyć abx z ziołami właśnie. Zielarka poleciła mi również zamówienie olejków do zestawu ziół, ale poprzestanę tylko na ziołach. Parę lat temu pewnie nie wierzyłabym w ich skuteczność. Jak widać - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Poza tym mam namacalny efekt ich skuteczności w postaci skutecznej pasożytokuracji. Podzielę się z Wami na blogu refleksjami na temat ziół i bartonelli.
Jutrzejszy ziołowy start wybrałam nie bez powodu. Raz, że w Święta wolałam nic nowego nie próbować; dwa, że za półtora tygodnia będę robiła badanie krwi i nie chciałam, żeby pomiędzy rozpoczęciem leczenia, a badaniem upłynęło za dużo czasu. Nie chciałam, bo chcę mieć pod kontrolą białe krwinki. Jeśli zaczęłyby spadać - musiałabym odpowiednio wcześnie przerwać zioła. Nauczona doświadczeniem Rifabutyny i Klarminu... czyli doświadczeniem mojego czerwcowego dramatycznie niskiego poziomu WBC.
I na koniec - jako, że Święta jeszcze trwają - życzę Wam wszystkim dużo, dużo zdrowia (nie tylko w te Święta).