wtorek, 27 stycznia 2015

Wewnętrzny spokój

Wracam sobie dzisiaj z pracy i... cholera, tłumik mi nawalił, a auto zaczęło wyć niczym traktor. Efekt jest taki, że muszę wyciągnąć z portfela 450 zł. Jak żyć? Taka prywatna dygresja na początek, bo obecnie bardzo mnie to bulwersuje. A właściwie boli, gdyż zupełnie niespodziewanie samochód przejadł mi oszczędności. 

W temacie pieniędzy - złożyłam ostatnio wniosek o zapomogę do działu socjalnego w moim zakładzie pracy, więc mam nadzieję, że uda mi się dostać pieniądze tak na półtora miesiąca leczenia. Oby...

Wczoraj postanowiłam zapisywać albo zapamiętywać, kiedy zaobserwuję mroczki przed oczami. Efekt tego jest na razie taki, że zanotowałam, że miałam je wczoraj i miałam je dzisiaj. Niedługo one trwały, ale jednak. Myślałam, że będą występowały znacznie rzadziej. Zobaczymy, co będzie jutro.

Od soboty biorę Baktrim. Nie odczuwam na razie większej różnicy. Z tego względu, że wciąż mnie bolą ścięgna. Pewnie potrzebują jeszcze trochę czasu na zregenerowanie się. Mają na to półtora tygodnia, bo jeśli pogoda będzie sprzyjająca, to jedziemy z Ł. na weekend w góry - do znajomych, jeździć na nartach. Tu chyba znów wychodzi moja niecierpliwość, bo chciałabym, żeby już mnie nie bolały, podczas gdy tak naprawdę niewiele czasu upłynęło od momentu, zakończenia levoxowej kuracji.

Wiecie, co jest super na moim etapie leczenia? To, że się wysypiam. Współczuję wszystkim, którzy cierpią na boreliozową bezsenność. Dla mnie to był koszmar. Czułam się jak zombie. Obecnie jestem przeszczęśliwa, że mam to już za sobą. 

Poza tym - tak, jak przed zdiagnozowaniem, ale gdy już wszczepiono mi rozrusznik, miałam wewnętrzne przekonanie, że mam jakąś niewykrytą chorobę (o czym pisałam na blogu w pierwszych postach; i jak wiadomo - miałam rację). Tak teraz rodzi się we mnie wewnętrzne przekonanie, że moje serce ma się obecnie całkiem dobrze. Nie twierdzę, że nie mam już bloku III stopnia, twierdzę jedynie, że czuję, że z sercem jest OK i nic nowego mu nie zagraża. To poczucie daje mi wewnętrzny spokój.

czwartek, 22 stycznia 2015

Ścięgna

Bolą mnie ścięgna Achillesa. Przy braku jakiejkolwiek aktywności fizycznej (za wyjątkiem wejścia do samochodu, pokonania kilku schodów w celu dotarcia do pracy - o ile w ogóle można to uznać za aktywność fizyczną) bolą i to bardzo. Wstyd przyznać, że się nie ruszam, ale nie mam na to obecnie czasu (stara wymówka, prawda?), a po drugie - te ścięgna by tego nie wytrzymały i pewnie nabawiłabym się kontuzji, czyli ich zerwania.

W piątek pożaliłam się pani doktor na temat ścięgien i nadgarstka. Powiedziała, że podejrzewa, że ból nadgarstka, to też efekt Levoxy. Zatem - po prostu bolą mnie ścięgna nadgarstka. Z tego powodu prawego, że jestem praworęczna i w związku z tym ta właśnie ręka jest bardziej obciążona, vide - bardziej boli. Na szczęście pani doktor wymyśliła nowy plan leczenia i od soboty zacznę brać Baktrim (zamiast Levoxy), a także w dalszym ciągu Rifampicynę. Jeszcze tylko dwa dni z Levoxą - hurra! Chciałabym trochę pojeździć na nartach, a przy takiej kondycji ścięgien - obawiam się, że byłoby to niemożliwe.

Przy okazji wizyty dowiedziałam się, że niedawno odkryto, że Baktrim i Rifampicyna to dobry zestaw na bartonellę. Z tego względu - dobrze to przetestować :) . Na razie nie mam robić żadnych badań diagnostycznych - zrobię je 3 m-ce po zakończeniu leczenia. Ł. twierdzi, że jeszcze co najmniej pół roku będę się leczyć. Ja z jednej strony - chciałabym jak najszybciej skończyć, ale z drugiej strony - coraz częściej przestaję się nad tym zastanawiać. Byleby się wyleczyć, byleby odnieść sukces.

Obecnie objawy wciąż występują, choć nie są intensywne. Dziś przez krótką chwilę miałam mroczki przed oczami, wczoraj piekły mnie stopy, czasem mam uderzenia gorąca, bóle głowy i kolan. Niemniej jednak - porównując z tym, co było - jest o niebo lepiej.

Od jakiegoś czasu znów raczę się siemieniem lnianym i koktajlem jawo. Ten drugi specyfik należy do moich "ulubionych:. Tak bardzo go "lubię", że za każdym razem najpierw przez parę minut trzymam go w ustach - zanim odważę się połknąć. Przypomina mi to czasy dzieciństwa. Od mniej więcej trzeciego roku życia stałam się - ku wielkiej rozpaczy moich rodziców - niejadkiem (wcześniej podobno jadłam wszystko i dużo). No i za każdym razem gromadziłam jedzenie w policzkach - niczym chomik ;-) . Teraz mam podobnie z koktajlem. W dodatku, gdy aplikuję go sobie przed śniadaniem (na pusty żołądek) automatycznie mam odruch wymiotny. Koktajl jawo - mniami ;-) . 

piątek, 16 stycznia 2015

Trauma

Trauma.

Trauma wg Słownika Języka Polskiego wstrząsające, przykre zdarzenie powodujące trwałe zmiany w psychice; szok, wstrząs.

16 stycznia 2012 roku. Od 24 godzin znajduję się w szpitalu. Właśnie wszczepili mi rozrusznik serca. Szok, wstrząs. Trauma?

Dziś mijają trzy lata od tego wydarzenia, a ja odnoszę wrażenie, że wciąż się z tym nie pogodziłam. Mimo usilnych starań moich i moich bliskich. Jak sobie przypomnę, co przeżywałam w tamtym czasie, jak wyglądał pobyt w szpitalu, to łzy same cisną mi się do oczu. Nawet nie chcę o tym pisać, żeby sobie nie przypominać.

Za chwilę jadę na wizytę lekarską. Ścięgna nie przestały mnie boleć i mam już dość Levoxy. Najchętniej bym się jej pozbyła... ale Ł. mi mówi, że mam ją brać...

Wczoraj byłam na badaniu krwi i moczu. Po raz pierwszy za własną kasę. Kosztowało mnie to 58 zł - lekarka rodzina powiedziała, że nie może mi dawać tylu skierowań i co dwa-trzy miesiące mam płacić za badanie, o czym kiedyś już pisałam. No więc zapłaciłam.

Badanie było wstrętne. Pielęgniarka narzekała, że mam cienkie żyły i moim zdaniem źle się nastawiła, przez co jej nie wyszło. Wbiła się i krew nie poleciała, więc zaczęła manipulować igłą - tym samym poszerzając moją ranę. Wieczorem wyglądało to fatalnie - jakbym się cięła, ale nie wszerz, lecz wzdłuż.

wtorek, 6 stycznia 2015

Wróciłam

Skończyły się sylwestrowo-noworoczne wojaże i na dobre wróciłam do domu, co oznacza również powrót do pracy. Jak zwykle rzeczy do zrobienia mnóstwo, a czasu niewiele, ale dam radę.

Przedostatniego dnia 2014 roku poszliśmy z Ł. na łyżwy. Temperatura wynosiła -10 stopni, ale i tak było super. Sylwestra z kolei spędziliśmy na nartach i było całkiem fajnie, choć zimno. Nowy Rok przywitaliśmy na szczycie (po wjeździe wyciągiem) i oglądaliśmy pokazy sztucznych ogni. Potem dzień odpoczynku i w piątek pojechaliśmy do Zakopanego. Tam zastała nas odwilż, a gdy skończyliśmy jeździć na nartach padał deszcz. Na szczęście w sobotę wszystko się zmroziło i warunki narciarskie były rewelacyjne, czego nie można powiedzieć o niedzieli. W niedzielę bowiem przywaliło śniegiem, tras nie wyratrakowali i z tego powodu walczyliśmy ze stokiem. Najgorszy jednak był powrót do domu... Drogi były białe, szalały śnieżyce i... jadąc w takich warunkach wpadliśmy do rowu. Na szczęście w nieszczęściu zupełnie nic nam się nie stało, choć mogło być różnie - mogliśmy dachować albo wjechać w słup średniego napięcia. Szczęśliwie również - dzięki pomocy miejscowych - udało się wypchać samochód (bo ten rów to właściwie wypłaszczenie było), ale potem okazało się, że uszkodziliśmy lewe tylne koło, co oznaczało koniec jazdy. Z Zakopanego ściągali nas na lawecie i to również było koszmarem. Warunki się pogarszały z godziny na godzinę i niewiele brakowało, żebyśmy tą lawetą również wpadli do rowu. Potem kierowca (nie ze swojej winy) nie umiał wjechać pod górkę - trzeba było pchać lawetę. Z nadmiaru wrażeń kuło mnie serce i trzęsły mi się ręce. Bardziej denerwowałam się w tej lawecie, niż gdy wpadliśmy do rowu. To był okropny powrót... Na szczęście było minęło, teraz trzeba "jedynie" naprawić auto. 

Samo jeżdżenie na nartach przyniosło mi dużo frajdy. Choć muszę zaznaczyć, że nie jeździliśmy jakoś specjalnie dużo. W Sylwestra trzy godziny i potem trzy razy po dwie w Zakopcu. Więcej chyba bym nie dała rady, bo odczuwałam lekki ból ścięgien Achillesa. Lepiej nie ryzykować ich zerwaniem (Levoxa osłabia ścięgna). Teraz z powodu pracy odpocznę od sportu, więc się zregenerują.

Przerwa świąteczno-noworoczna sprawiła, że czuję się całkiem dobrze. Można powiedzieć, że czuję się mocna fizycznie, co oczywiście bardzo mnie cieszy. Z fizycznych objawów - tylko jeden dzień mocniej bolała mnie głowa - na tyle mocno, że tabletki nie pomagały. Ze snem problemów nie mam od dawna - wysypiam się i nie czuję zmęczenia. Naprawdę odnoszę wrażenie, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Potrzebuję jeszcze trochę cierpliwości... Wciąż niestety mam mroczki przed oczami - dziś szczególnie mi dokuczały. Poza tym pojawił się jeszcze jeden - nowy - problem. Od jakiegoś czasu boli mnie prawy nadgarstek, co szczególnie czuję, gdy coś podnoszę (np. garnek z zupą) lub gdy opieram się na ręce. Nie wiem, czym to jest spowodowane, ale strasznie mnie to wkurza, bo jestem praworęczna. Muszę o tym powiedzieć mojej lekarce, a wizyta już 16 stycznia...